x

OPIS WARSZTATU #2



Kobieta. Nazwijmy ją… Justyna.
Justyna trafiła do mnie po operacji usunięcia guzka z jelita grubego i jajników.
Na naszym pierwszym spotkaniu nie podnosiła wzroku z ziemi.
Tam szukała tych, którzy odeszli.
Justyna przyszła z zawieszonym gdzieś pomiędzy związkiem;
z partnerem, któremu bliżej było do mamy niż do niej…
Przyszła z lękiem przed ciążą i przed ślubem.
Przyszła ze zdradami taty, o których ona dowiedziała się, jako mała dziewczynka, pierwsza… zupełnie przez przypadek. Bo kliknęła w złego sms-a.
Przyszła z tematem głosu, bo czuła się niesłyszana.
A jak głosu, to również i granic, bo tych także nie było.

Dziś opisuję nasze kolejne spotkanie. Piąte.
Na przestrzeni ostatnich czterech zdążyła porozmawiać z szefem i poprosić o zmiany w wymogach na jej stanowisku…
Zdążyła puścić ciężar tajemnicy zdrady ojca, kojąc relację z mamą i z tatą…
Zdążyła pożegnać lęki dotyczące ślubu – one prowadziły do prababci, której mąż zmarł – właśnie w dniu ich ślubu.
Na tydzień po tej pracy, z tematem małżeństwa, Justyna się zaręczyła.
Bo przysięga nie musiała przynosić już strat.

– Marianka, dziś chcę popracować z taką niechęcią. Nie wiem jak to dokładnie określić, ale nie mogę się po tej operacji przestawić: teraz mogłabym już wprowadzać nowe produkty do diety, ale się boję. Czasami mam poranne mdłości i jak one przychodzą, to mi pada całe samopoczucie. Wtedy myślę sobie, że może bez sensu w takim razie wstawać w ogóle, więc leżę i oglądam filmy. Nie wiem czy to co mówię jest zrozumiałe… – opowiada Justyna.
– Ja bym to chyba określiła, jako ruch szarpany między życiem a umieraniem – mówię.
– Tak, jest coś takiego. Po naszym pierwszym warsztacie o wiele bardziej zachciało mi się żyć, ale przychodzą takie momenty, jak właśnie kilka dni temu, że nagle mnie wyłącza – kontynuuje dziewczyna.
– Czego nie mogłaś jeść kiedy chorowałaś? – pytam.
– Właściwie to na 9 miesięcy przed operacją już usunęłam nabiał i produkty wzdymające. Można powiedzieć, że połowę produktów ucięłam – mówi.
– Ty do mnie mówisz, jakbyś mówiła o ciąży – zwracam uwagę.
– Jak to? – pyta, zdziwiona.
– „Mam poranne mdłości”, „na 9 miesięcy przed operacją”, „usunęłam nabiał i produkty wzdymające”. Opisujesz mi ciąże.

Justyna zaśmiała się nerwowo, a potem spoważniała i usiadła w ciszy. 

– Ile miałaś guzków w jelicie? – pytam. 
– Jeden – odpowiada.
– Opowiedz mi proszę o ciąży mamy. To co wiesz.
– No nie wiem sama… urodziłam się naturalnie, ale w sumie niewiele wiem – opowiada – no i miałam być chłopcem – dodaje, roześmiana.
– Tęsknisz Justyna? – pytam. 

Jej twarz zmienia się zupełnie. Nie ma już rozbawienia.
W oczach pojawiają się łzy. 

– Tak – odpowiada, wycierając nos.
– Trzymasz w szafie rzeczy w których nie chodzisz? – pytam.
– Tak, ja płacze jak mam coś wyrzucić. Nienawidzę wyrzucać rzeczy. Trzymam ubrania, ale mam też kosmetyki na przykład. Dużo tego, za dużo.
– I w relacjach 1:1 trzymasz najmocniejsze więzi, co? – pytam.
– Ja w ogóle innych relacji nie przyjmuję jako opcji – mówi, z trzęsącą się brodą – szukam ludzi, ale pojedynczych, nie grup.
– Pieniądze trzymasz?
– Trzymam, oszczędzam.. może się komuś przydadzą.
– Weź proszę głęboki oddech i postaw przed sobą swoją mamę. Zaproś naprzeciwko niej, jej dzieci.
– Widzę siebie i mojego brata … – mówi, niepewnie.
– Wszystko? – pytam.
– Nie… jakby tak dziwnie. Mama też jest dziwna. Jest niespokojnie.
– Postaw przy sobie brata bliźniaka i powiedz mi jak się czujesz – mówię.
– On miał już imię – mówi Justyna, zaczynając płakać – tak … moja mama mówiła, że miałam być chłopcem i miałam mieć na imię Kacper.
– Popatrz na niego Justyna i poczuj Wasze połączenie. Jakie ono jest i jakie pojawiają się w ciele emocje.
– Tak, to znajome. Tęsknie – mówi, płacząc. 

– Spójrz na tego brata… na Kacpra i powiedz do niego:
„OD LAT CIĘ SZUKAM NA TAK WIELE SPOSOBÓW.
TO DLA CIEBIE TWORZĘ Z LUDŹMI WIĘZI SILNE I NIEROZERWALNE… ALE TYLKO W POJEDYNKĘ. 
TO DLA CIEBIE OSZCZĘDZAM. NA WYPADEK, GDYBYŚ WRÓCIŁ.
TO DLA CIEBIE TE UBRANIA, BUTY, KOSMETYKI… I NIE POTRAFIĘ WYRZUCIĆ NICZEGO, BO KAŻDY PRZEDMIOT JEST MI BLISKI, JAK TY.
JA TE RZECZY TRZYMAM DLA CIEBIE, CHĘTNIE.
DLA CIEBIE MIĘDZY ŻYCIEM A ŚMIERCIĄ, MIĘDZY ZDROWIEM A CHOROBĄ. DLA CIEBIE W SZARPANIU MIĘDZY RADOŚCIĄ, A ŻALEM.
WE MNIE DWA ISTNIENIA.
TEJ, KTÓRA ODDYCHA I TEGO, KTÓRY NIE PRZETRWAŁ.
DLA CIEBIE MOJA DIETA PODZIELONA BYŁA NA DWA: POŁOWA DLA MNIE, POŁOWA DLA CIEBIE.
 MOJA CHOROBA TAKŻE DLA CIEBIE BRACIE. BO SKORO TY NIE MOGŁEŚ ŻYĆ, JA SAMA NIE WIEM CZY CHCĘ DO KOŃCA. TAK CIĘŻKO JEST BYĆ SAMOTNĄ… TĘSKNIE.” 

Justyna siedziała z zamkniętymi oczami, a po jej policzkach spływał potok łez … Nie zatrzymywała ich, nie podważała. Oddychała coraz bardziej miarowo, a w jej ciele dało się zobaczyć wyraźny moment ulgi.
Przyszło ukojenie. 

Powiedz do niego: „Dziękuję, że ustąpiłeś mi miejsca na tej Ziemi. Ty ustąpiłeś, a ja wzięłam je chętnie. Na Twoją cześć obiecuję więc tego daru nie zmarnować.” 

Po płaczu i głębokim uwolnieniu oddechem, przyszedł spokój. 

– Jak się czujesz? – pytam.
– To jest niesamowite. Nie wiem czy to ma znaczenie, ale … jako dziecko, zawsze się zastanawiałam … bo jestem zodiakalnym Bliźniakiem i tak zawsze się zastanawiałam, co to znaczy mieć bliźniaka, jakie to musi być ważne i wspaniałe. Marzyłam sobie, że ja też bym mogła mieć, ale myślałam, że to tylko takie dziecięce wymysły. Teraz czuję się taka pełna. Nie potrafię tego inaczej określić. Jestem pełna.

Naukowcy coraz szerzej badają proces wchłonięcia bliźniaka.
Podział zygoty jest procesem szybkim – w około setnej godzinie od zapłodnienia, w zygocie znajduje się już 7 – 8 komórek.
Z tych komórek może rozwinąć się jedno, lub więcej żyć.
I rzeczywiście, często jest tak, że tych zarodków jest więcej – genetycy twierdzą, że nawet do 26% ciąż, są pierwotnie tymi mnogimi. Mama w tym miejscu sama może jeszcze nie wiedzieć, że w ogóle jest w ciąży. I zanim się dowie, zanim pójdzie na pierwsze badanie ginekologiczne, może się wydarzyć, że jeden z zarodków zdążył się już wchłonąć, przynosząc finalnie informację o ciąży pojedynczej.
Dla ciała takiej mamy, na tak wczesnym etapie wchłonięcia – biologicznie – rzadko kiedy ma to znaczenie.
Jednak dla systemu, taka luka jest nie do przeoczenia. To nasze połączenie z bliźniakiem będzie wołało poczuciem osamotnienia, nieudanymi związkami, lub związkami bardzo bliskimi (gdzie partnerzy traktują się jak rodzeństwo)…
Bliźniak będzie nas wołał niewytłumaczalną tęsknotą, pracowaniem za dwoje, oszczędnością, lub nadmiernym wydawaniem…Będzie wołał chorobami i poczuciem, że blisko nam do śmierci…
Będzie wołał trzymaniem przedmiotów, lub kupowaniem wszystkiego jak dla pary.
Tych połączeń jest znacznie więcej.
Ja zostawiam dziś te najważniejsze.

Warsztat opisany za zgodą. Zostawiam, jako dar.

Marianna Gierszewska


Superbabcia

Na warsztatach spotykam często kobiety, w których domu rodzinnym, władzę sprawowała babcia. 

To często jeden i ten sam scenariusz: 
mama i tata razem, 
ale daleko od siebie. 
I między nimi babcia. 

Jeśli ta babcia, to mama mamy, to ta mama właśnie zostaje porwana ze związku z tatą. 
One dwie (mama i babcia) tworzą wspólny front, bo „w kobietach siła”. Co więc z tym biednym mężczyzną? Odpływa jeszcze bardziej i jeszcze dalej: w pracę za granicą, w depresje, w choroby, w zdrady. 

A co jeśli babcia jest mamą taty? 
Oznacza to tyle, że ten ojciec wciąż przy spódnicy, wciąż jako chłopiec. A skoro chłopiec, to bez możliwości wyjścia do swojej żony, która czeka. 
Ten tata do babci idzie jako partner – za dziadka, który odszedł; 
lub jako jedyny przyjaciel – przyjaciel, który niesie ciężary chętnie. 

Mamy więc dynamikę miłosnego trójkąta, 
i mamy w tym wszystkim dzieci. 

Do jakich związków będzie im blisko? 
Do tych, gdzie zdrady… żeby potwierdzić skrypt tej trzeciej.
Do tych, gdzie mężczyzna będzie za szybą, gdzie będzie na papierze, ale nie w życiu.
A dalej do tych, gdzie mężczyzna będzie chłopcem. 

I tu witamy się z kobietą, która przy mężczyźnie jest wkurwiona. 
Ale i z nim jest samotna. 
Bo to za nim tęskni. 
Wszystko to za mamę, która nie miała do swojego mężczyzny dostępu. 
Ona była samotna i zostawiona, bo jej mąż chętniej przytulał się do własnej mamy (kiedy babcia, to mama taty). 
Ona była wściekła i wkurwiona ze swoją mamą, bo to z nią stworzyła zmasowany atak na mężczyzn, nieudaczników (kiedy babcia, to mama mamy). 

I tak w zależności od scenariusza, 
te dynamiki powiążą się inaczej. 
Bo i zdrada i złość i samotność mają swój początek. 
To zaczęło się wcześniej. 
Ale, nieuporządkowane, pobiera swoją opłatę do dziś…

Opis warsztatu #1

Kobieta w średnim wieku. 
Pewna siebie, z wysoko spiętym kokiem i pięknie zaznaczonymi oczami.
Za nią rozświetlone lustro. 

⁃Zgaszę. Za jasno – mówi i wstaje z krzesła.

Siada. Bierze oddech i patrzy na mnie. 
Powietrze płynie płytko, zatrzymuje się na poziomie klatki piersiowej. 
Takie uciski w klatce najczęściej prowadzą nas do porodu, albo do śmierci… 
Bo w śmierci, nawet tej częściowej, nawet tej za życia, nie wolno wziąć oddechu w pełni. 

⁃Z czym chciałabyś pracować? – pytam. 

⁃Trochę tego jest… zaczynając od nienawiści do siebie, potem partnerstwo, macierzyństwo. Jestem mamą trójki dzieci. Dwójka synów i córeczka. Było ciężko. Teraz już dzieci są trochę starsze. Z ich ojcem jesteśmy na etapie, że ja się chce wynieść z domu ale on wciąż próbuje stworzyć jakieś … nie wiem sama … pozory, że jednak jesteśmy parą, że będzie dobrze. 

⁃Gdzie jest najciężej? W którym z tych obszarów i gdzie to czujesz w swoim ciele? 

⁃W macierzyństwie – kobieta zamknęła oczy – i czuję to na barkach. 

-Gdzie była gra pozorów? – pytam.

⁃Ja jestem DDA… mama zawsze wszystko łatała, żeby sąsiedzi nie pomyśleli, żeby nie usłyszeli, żeby wszystko było idealnie, nawet jak w środku się sypało. 

⁃Jesteś zła na mamę? – pytam. 

⁃Jestem. 

⁃Bardziej niż na tatę, co? 

⁃Tak. Tata już nie żyje. 

⁃Pożegnałaś się z nim? Miałaś okazje?

⁃Pożegnałam się z nim w sercu… tak… – mówi ze szklącymi się oczami. 

⁃Zamknij sobie oczy i powiedz mi do jakiej sytuacji Cię pchają wspomnienia? – proszę. 

⁃Sprzątałam, ale mama zawsze znajdowała coś co nie było do końca domyte. Prezenty od sąsiadów wystawiała na widok – kobieta waha się, co i czy w ogóle mówić dalej – …a ja kiedyś zrobiłam mamie prezent – jej głos drży coraz bardziej – wkopała go gdzieś pod łóżko. 

⁃A jaka była ta mama? 

-Zapewniała przetrwanie. Jedzenie, pranie… – opowiada. 

⁃Wszędzie pozory, co? Idealny dom, prezenty od sąsiadów na półkach, ojciec pije ale przecież nie pije dopóki nikt nie wie, mama kocha, ale prezent leży pod łóżkiem… i tak teraz ten mąż… ten związek, w pozorach, które znasz przecież dobrze. 

⁃On się na przykład chce przytulać specjalnie przed dziećmi, żeby one tylko myślały, że jest między nami dobrze – opowiada ze łzami w oczach. 

⁃Tak – mówię – postaw przed sobą mamę i powiedz do niej: 
JA TAK JAK TY, 
ŻYJĘ W GRZE POZORÓW. 
JA PRZYTULAM SIĘ DO MĘŻA, ŻEBY DZIECI MYŚLAŁY, ŻE W DOMU SPRAWY MAJĄ SIĘ DOBRZE,
TAK JAK TY WYSTAWIAŁAŚ NA WIERZCH PREZENTY, ŻEBY GOŚCIE MYŚLELI, JAK TO NAM SIĘ DOBRZE WIEDZIE … JAK TO OJCIEC NIE PIJE … JAK TO MIĘDZY NAMI WSZYSTKIMI IDEALNIE. 

⁃Teraz powiedz mi co z tymi dziećmi Twoimi? – pytam.

-Chcę je kochać ale jakbym do końca nie potrafiła – mówi kobieta, płacząc. 

⁃Masz poczucie, że żyjesz… tylko trochę? – pytam.

⁃Tak, ale potrafię łapać chwile „tu i teraz”. Raz na czas potrafię. Wtedy czuje jakbym żyła przez chwile. 

⁃Wyobraź sobie łąkę i opisz mi jaka ona jest – proszę.

⁃Widzę ją. Jest zielona i ma piękną wierzbę płaczącą po środku – opowiada kobieta.

⁃Straciłaś dziecko? – pytam. 

⁃Jak byłam młoda, z innym partnerem. Usunęłam – mówi powoli ze łzami w oczach.

⁃Jaki masz kontakt ze swoimi dziećmi teraz? – pytam. 

⁃Z córką jest dobrze, potrafi mówić, że kocha… ale synowie… a szczególnie jeden. Nic. Jest do mnie tak zamknięty.

⁃To niebezpieczne zbliżyć się do takiej mamy – mówię. 

Kobieta zaczyna płakać. 
Mocno. 
Płacze całą sobą.
Kręci głową… chowa twarz w dłoniach. 
Całe jej ciało krzyczy z bólu. 

⁃Popatrz na tego maluszka przy tej wierzbie, która płacze za Ciebie. 

⁃Widzę go – mówi, wycierając kapiące krople łez – to chłopiec. 

⁃ Dlatego to właśnie synom do Ciebie nie wolno…
Powiedz do niego: 
PRZEPRASZAM. 
NIE MOGŁAM INACZEJ. 
NIE POTRAFIŁAM. 
NA TWOJĄ PAMIĄTKĘ, „TU I TERAZ” ZNAJDUJĘ TYLKO NA MOMENT…
NA TWOJĄ PAMIĄTKĘ NIE POTRAFIĘ DO MIŁOŚCI W PEŁNI…
NA TWOJĄ PAMIĄTKĘ NIENAWIDZĘ I SIEBIE SAMEJ…
NA TWOJĄ PAMIĄTKĘ MOI SYNOWIE STOJĄ W DYSTANSIE…

Siedziałyśmy tak w ciszy płaczu. 
Te łzy miały swoje miejsce. 
Miały wagę i wartość. 

To pożegnanie trwało długo…
Tak długo, jak długo trwała niejawna żałoba. 

A kiedy płacz opadł. 
Zrobiło się lżej. 

⁃Jak się czujesz? – pytam. 
⁃Inaczej… dziękuję Ci. 

Głęboki wdech. 
Bo wolno do życia. 

Zostawione za zgodą.

Dla innych. 

Marianna Gierszewska


O mnie się nie martw

O martwieniu się myślimy z dozą łaskawości.

„Wyraz troski”;
„Obraz czułości”
„Przejaw empatii”…

Ja powiem przekornie.
Żadne z wyżej wymienionych.
Bo i troska i czułość i empatia ma w intencji skupianie energii na poczet drugiego – martwienie się natomiast te energie wykrada.
W najbardziej samolubny sposób.

„Martwię się o Ciebie”…
To nie tak.
Martwisz się DLA SIEBIE.
Bo tego rodzaju udręczanie przed widownią, ustawia reflektory na Ciebie.
I tak ta wcześniej wspomniana troska, czułość i empatia nie lądują przy tym, który rzeczywiście tego potrzebuje, ale przy gromadce zasępiałych, zatroskanych chórów.
Stałaś się aktywną częścią tego dramatu.
Stałaś się współwłaścicielką trudów.
I najczęściej, jest to rola bardzo wygodna – szczególnie dla tych, którzy łakną uwagi.
Bo Twoje głośne „MARTWIĘ SIĘ O NIEGO”, przynosi szansę, że ktoś zapyta: „jak Ty to znosisz?” / „jak Ty dajesz radę? / „ależ masz przez niego zszargane nerwy”.

Bajka o Kopciuszku zmienia rolę główną.
Kopciuszek idzie w odstawkę.
Bajka będzie o tej dyni, co to się zamieniła w karocę.
Bo dynia też kurka wodna chce być ważna.

Gdybyśmy przestali gloryfikować umartwianie się za kogoś, zobaczylibyśmy wyraźnie ile takim lamentowaniem przynosimy ciężkiego: i sobie i tej drugiej stronie.
Zmartwienie cementuje nogi.
Odbierając drugiej stronie siłę i godność w przechodzeniu przez to co trudne, częstokroć zatrzymuje przed działaniem w ogóle.
Wywrotnie, rzadko również ma cokolwiek wspólnego z tym o kogo się martwimy.
Ma za to wiele wspólnego z nami samymi…
I – jak wspomniałam wcześniej –
z szukaniem uwagi w sytuacjach trudnych.

Bo może kiedyś, mama / tata, patrzyli na Ciebie tylko wtedy, kiedy było ciężko…
Może zwracali uwagę tylko wtedy, kiedy musieli się o Ciebie martwić…
I tylko tym przynoszeniem zmartwień – chorobą, rozciętą głową, czy wezwaniem do dyrektora – budziłaś ich uwagę.
Z takim skryptem, zawsze będziesz czuła, że to co trudne, przynosi zainteresowanie.
Więc do tych trudów będzie Cię pchało.
W nich będziesz czuła, że żyjesz!

Może tata pił, a mama pozostawała przy tym ojcu, w niekończącym się zmartwieniu …
Więc tak teraz znajomy smak trosk, będzie Ci pozwalał choć na chwilę, znów, stanąć sercem bliżej tej mamy i tego taty.

A może babcia, w trakcie trwającej wojny, walczyła o życie swoje i potomstwa na Syberii. W zimnie i głodzie.
I tak teraz Ty, zmartwieniem się karmisz…
Uwikłana, na cześć tej babci.
Martwisz się dziś tak, jak ona martwiła się wtedy.
Na jej pamiątkę…

Pragniesz przyjść jako wsparcie?
Wystarczy, że się stawisz.
Wystarczy, że nie zdezerterujesz, że zapytasz o potrzeby.
Prawdziwa pomoc zaczyna się w lekkiej intencji i w zaufaniu do siły drugiego.
Wsparcie wierzy w życie, nie zaś w to co (u)MARTW(ion)E.

Marianna Gierszewska

Pierwszy łyk oddechu

Powietrze.
Jego pierwszy łyk, bierzesz przy mamie.
Bo to przy niej zaczyna się zgoda na życie… a wraz z nią?
Zgoda na oddech.
Pełną piersią.
Od tego momentu – od momentu pierwotnego zapoznania ze światem, za każdym razem, kiedy zgadzasz się na to, co najwyższe, prawdziwe, duże i szczere… bierzesz głęboki wdech.

Zauważ to w swoim ciele.
Czy wolno Ci ten oddech wziąć w całości?
A może gdzieś utyka?
Zatrzymuje się w brzuchu – bo tam wiele nieprzetrawionych spraw…
Zatrzymuje się w gardle – bo tam tyle niewypowiedzianych słów…
Zatrzymuje się na wysokości klatki piersiowej – bo tam utknął ciężar istnienia…
A może z duchotą i utknięciami nie masz kontaktu ciałem, ale ten bezdech widzisz wyraźnie – w tak wielu różnych obszarach swojego życia.

Może to bezdech w kobiecości – w zatwardziałości kar i ocen.
Może to bezdech w związku – we wzajemnej służbie głuchym telefonem, gdzie już nikt nikogo nie słyszy dobrze.
Może to bezdech w macierzyństwie. Podduszający codzienną bezsilnością.
A może to bezdech w sferze zawodowej i finansowej – bo mimo wielkich chęci, życie ciągle nie daje dostępu do obfitości.

W takich bezdechach, zawsze prędzej czy później blokuje się ciało.
Zamyka się gardło, bo mówienie bez powietrza staje się niesłyszalne.
Zamyka się śmiech, bo koniec końców jest on niczym więcej, jak serią szybkich wdechów i wydechów.
Zamyka się przyjemność, bo orgazm z oddechem romansuje od zawsze.
Zamyka się płynność cyklu, bo ten cykl jest przecież swoistym rytmem oddechu ciała kobiety.
Zamyka się odczuwanie, bo każde uczucie przepuszczamy i filtrujemy głębokością wdechów i wydechów.

Zamknij oczy.
Usiądź w ciszy.
I pozwól sobie na, być może, ten pierwszy w życiu oddech.
Gdzie Cię prowadzi?
Kogo przywołuje?
Komu, tak jak Tobie, nie było wolno do życia – w pełni?
Na czyją pamiątkę, ten wcześniej opisany bezdech?

Nie szukaj odpowiedzi rozumem –
te obrazy zobacz –
SERCEM.

Marianna Gierszewska

O tej, która wybrała zbyt wysokie obcasy

Czasami jako dzieci czujemy się lepsi.
Patrzymy na rodziców z góry.
Pozwalamy sobie kwitować ich decyzje, wierzenia, poglądy, zachowania…

Stajemy jako więksi tym mocniej, im mocniej tego rodzica oceniamy:
„Nieporadny”;
„Roztrzepany”;
„Głupawy”;
„Bezmyślny”;
„Naiwny”;
„Zdziecinniały”.

A na te oceny z kolei pozwalamy sobie tylko wtedy, kiedy uważamy, że moglibyśmy tego rodzica „ulepszyć”.
Ulepszyć nie tylko jako człowieka – dziś, ale przede wszystkim, jako rodzica – z wtedy.

“Przecież muszę pomagać. Kto jak nie ja?”

Najczęściej jednak rodzic wcale o tę pomoc nie prosi. To dziecko jedynie, czuje się na tyle „bardziej kompetentne życiowo”, że wpycha się przed kolejkę w hierarchii systemu.

Wpycha się przed KOLEJ-kę, czyli stawia się wyżej niż Ci, którzy byli tu przed nim.
Ubiera wysokie obcasy do mamy i taty.
To obcasy zbyt strome dla dziecka.
Zawsze bowiem, kiedy mała czuje się lepsza od rodzica, zapłaci za to cenę.

Stając wyżej od rodziców, wiążemy się z ciężarami dwojako:
a) odbieramy mamie/tacie moc i siłę do poradzenia sobie z własnym losem
b) bierzemy na siebie ciężary rodzica, za którym jesteśmy w ruchu ratowania

Przejmując na siebie to co należy do mamy / taty, brutalnie burzymy porządek pokoju rodziny.
Należąc do młodszej klasy, a sięgając uparcie do tego, co „starszaków”, skazujemy się na niepowodzenie.
Tym niepowodzeniem staje się zasiany nie nasz ciężar, który zaczyna dociskać wielkością adekwatną do starszego pokolenia (rodzica).

I tak na warsztatach spotykam kobiety, które zajmując się w pojedynkę ciężko chorą mamą, zaczynają chorować same…
One z miłości za mamę, z tej chęci pomocy idą w ruch ku śmierci („mamo, ja tak jak Ty”).
Czy taki ruch rzeczywiście tę mamę odciąża? Nigdy.
Teraz los mamy niesie już nie tylko mama – do której ten los przypisany. Teraz niesie go także córka.
Płacąc za to zdrowiem i chęcią do życia.

Na warsztatach spotykam kobiety, które spłacając za tatę długi, zaczynają tracić parę we własnym biznesie… tracą pracę… przyglądają się coraz mniej chętnie płynącym do nich finansom.

Na warsztatach spotykam kobiety, które pocieszając mamę w samotności – bo ojciec odszedł lata temu – gdzieś z tyłu zostawiają własne związki, małżeństwo i relacje.
Im do własnego partnerstwa już niebezpiecznie daleko…. symbolicznie, łapiąc opuszczoną mamę za rękę, stają jako jej partnerzy.

Na warsztatach spotykam także kobiety, które zostając wsparciem dla rodzica, odsuwają się od własnego macierzyństwa. One matkami już przecież są – swoich własnych rodziców.

Te obcasy są kuszące. Pachną słodką obietnicą lepszego życia (“nigdy nie będę taka jak oni”).
Ale choćby były nie wiadomo jak piękne – kiedy za wysokie, zaczną obcierać.
Bo szpilki tak wysokie są zarezerwowane dla tych, którzy byli tu pierwsi.
Dla nas potrzebna inna wysokość.
Nie wchodźmy więc w nie swoje buty.
One dla nas za duże.
Za ciężkie.
W nich nogi plączą się łatwiej.
W nich zgubić się prościej.
One trzymając w niewygodzie, nie pozwolą wyjść do życia daleko.
Do tego co Twoje.

•••

Nie umiemy puszczać.
Trzymamy się kurczowo wyobrażeń, o sytuacjach, o ludziach.
Stawiamy sobie cele ratowania.
Najpierw rodziców – a kiedy rodziców zabraknie –
ratujemy partnera,
rodzeństwo…
przyjaciół…

Takie ratowanie, jest przejawem pychy.
Jest swoistym bawieniem się w Boga.
Zaczynasz bowiem myśleć, że masz moce, by zmienić czyjś los, na / Twoim zdaniem / lepszy.
Nie masz takich sił.
Nie masz również takich praw.
Oddać tych, których kochamy w ręce ich losu jest największym sprawdzianem miłości.
Oni swoją drogą…
Ty swoją.
Z wdzięcznością, że możesz – właśnie dzięki nim.

Marianna Gierszewska

DDA: Ratuj mnie kto może

Miłość…
łącząc tych, którzy nie stanęli jeszcze do pracy ze sobą,
zawsze zwiąże to, co pozostawało niewidoczne,
w utknięciu,
w wyparciu i skostnieniu.
To takie mechanizmy, które pozostawiają nadzieje, na zapomnienie dziecięcych – tak trudnych dla DDA – ran.

Znalazłaś więc chłopa, co to nie pije, tak jak ten ojciec.
Znalazłaś takiego, co to może nawet i wcale alkoholu nie lubi.
I co dalej?
Jacy wy dalej w tej relacji do siebie stajecie?
Bo choć karoseria błyszczy, to środek jakby pozostał zakurzony.
Szybko bowiem okazuje się, że sam brak alkoholu w związku nie otwiera wrót do Nibylandii.
Ponieważ przy tego typu relacjach, zależności bywają o wiele bardziej skomplikowane.

Córki DDA, niezależnie od tego czy pijąca była mama czy tata,
niosą w sobie niezwykle wyraźny mechanizm odcięcia i od tego co kobiece i od tego, co męskie.

To kobiety, które w sercu odwracają się przeciwko obojgu rodzicom,
bo jeden pił,
a drugi pozostawał obojętny.
Jeden był agresorem,
A drugi nie bronił.

Taka kobieta do późniejszego partnerstwa wychodzi z kilku podstawowych ruchów:
a) dźwigania za partnera / rola matka („dałam radę przetrwać w dzieciństwie, dam radę i teraz”)
b) stawania do partnera z roli dziecka („proszę, daj mi to, czego nie mogłam dostać wtedy. Zwróć na mnie uwagę, tak całościowo i bezwarunkowo jak powinni byli to zrobić rodzice”)
c) wściekłości na męskie i/lub żeńskie.
Tu, w zależności od tego, które z rodziców piło – skrypty będą wyglądać nieco inaczej:
(„Kobiecość jest złudna/ mizerna/ niebezpieczna. Męskość jest agresywna/ bezsilna/ beznadziejna”).

Te wymienione wyżej dynamiki często w partnerstwie przelewają się cyklicznie – pokazując nam dokładne miejsca utkniętych, dziecięcych traum.

I tak siadając do pracy z kobietami DDA – kiedy w związku – przyglądam się najczęstszej grającym naprzemian rytmom: mamy i dziecka w relacji.

To naprzemienne ruchy dźwigania i dziecięcego utykania w potrzebie.

To naprzemienny ruch ratowania –
tak jak kiedyś próbowałaś uratować…
pijącego,
złego,
zalewającego się tatę…
Czy też cichą,
zmęczoną,
wściekłą,
zawiedzioną życiem mamę… –
łączący się z cykliczną potrzebą bycia uratowaną.
To potrzeba na cześć tamtych lat.
Lat, w których byłaś tylko dzieckiem.
I patrząc na często wyjątkowo trudne, drastyczne obrazy, Twoje maleńkie serce raz za razem utykało w nierozwiązanych okolicznościach.

Mówimy tu o sytuacjach pijanego rodzica, którego trzeba było ratować, przed utratą przytomności…
Mówimy o kłótniach, o krzykach, o strachu, że pijany tata wyskoczy przez okno…
Że znów karze Tobie – malutkiej, iść po alkohol do sklepu…
Że mama przestanie się odzywać nie tylko do niego, ale także i do Ciebie…
Ciszą karząc cały dom…
I wszystkich jego domowników…

Każda tak trudna sytuacja, niejako rozszczepiała serce na dwa.
Bo z jednej strony, w tamtym danym momencie musiałaś stanąć do roli dorosłego, często wobec swojego rodzica.
A z drugiej, taka parentyfikacja, dodatkowo połączona trudną więzią okoliczności, sprawiła, że w duchu zostałaś dzieckiem, przy utknieciach z tamtego czasu.
I tak ten dualizm: RATUJĘ (cię) – URATUJ (mnie),
wkrada się do partnerstwa, w którym
zamieniacie się cyklicznie rolami.

Jesteś w stanie dźwigać długo.
Ba! Dźwigałaś przecież całe swoje dzieciństwo.
Ale w tej wymyślonej fizyczności dorosłego,
w sercu siedzi zapomniane, nieutulone, niedokochane dziecko, które nie daje o sobie zapomnieć…

I tak raz na czas.
Może raz na tydzień, a może raz na kwartał – odpala się ten ruch przytłoczonego malucha, który nie może tej rzeczywistości znieść.
Wtedy partnera stawiasz jako rodzica – czasami znajdując sposoby, by on dał Ci więcej uwagi …
chorobą,
wahaniami nastrojów,
prowokowaniem kłótni.

I tak przywołujesz partnera, tak jak kiedyś przywoływałaś mamę, tatę.
Zawsze tylko tym, co ostateczne…
Rozciętą głową, zapaleniem płuc, czy wielką awanturą.
Twoje serce, wraca wiec do tych utknięć.
A każdy taki powrót, jest dla Ciebie szansą na domknięcie tego, co zostało TAM.

Wystarczy cyklu skrajności.
Wystarczy cugu ról w partnerstwie.
Wystarczy zalewania się ciężarami, łzami, wahaniami nastrojów, ciszą, wzajemnym chłodem.
To co trudne z wtedy,
uhonoruj inaczej.

Zaczynajac od odkorkowania tamtych traum i okoliczności.
To traumy i okoliczności, które wyrosły w Tobie jako hybryda dorosłego i dziecka.
W takim awatarze długo nie wytrzymasz.
Warto więc zacząć.
Dziś.

Marianna Gierszewska

Do pięknego życia!

Pozwolenie sobie na przyjęcie wszystkiego tego o czym marzysz,
wszystkiego tego, czego tak bardzo pragniesz,
zaczyna się od przyjęcia do serca pierwszej kobiety i pierwszego mężczyzny Twojego życia: mamy i taty.

Czym jest przyjęcie?
Jest uznaniem CAŁOŚCI z którą przyszli.
Jest spojrzeniem na jeden jedyny, prawidłowy scenariusz ich darów jako rodziców i ich darów jako ludzi.

Takie to jest.
I takie to było.

A Ty – jako dziecko tej mamy, tego taty – choćbyś nawet i bardzo chciała,
do tych darów nie możesz nic dodać, ani nic od nich odjąć.
Bo to nie jest propozycja równania, które masz rozwiązać.
To jest już dawno obliczony WYNIK, który możesz wziąć, jako wyłączny prawdziwy.

Pretensji do rodziców w społecznych głosach nie brakuje:
„toksyczni”,
„niesamodzielni”,
„żałośni”,
„fatalni”…

A kiedy po oskarżycielskiej wiązance, słyszę : „ja takich błędów, jako rodzic, nie popełniam”, zastanawiam się czy lepiej się śmiać, czy płakać.

Bo dopóki nie uznasz się jako ta mniejsza, względem rodziców…
Dopóki względem nich nie zejdziesz z tak wabiącej drabiny wyższości – twierdząc, jak to Ty potrafisz lepiej –
dopóty, sorry Mariolka, ale życie będzie dawało w dupę.

Większy wobec swojego rodzica – jakikolwiek by ten rodzic nie był –
zawsze zapłaci odpowiednią do przepychania się w kolejce, cenę.
Bo każdy ród jest właśnie taką KOLEJ-ką –
w której Twoja KOLEJ przyszła po tamtych i dzięki tamtym.

Więc kiedy stawiasz się jako ta mądrzejsza, górująca, lepsza…
sypnie Ci zdrowie,
partnerstwo,
macierzyństwo,
praca,
finanse,
przyjaźnie,
relacje,
szczęście…

Bo większym i lepszym, może chcieć być tylko wewnętrznie niedokochane dziecko.
Dorosły nie potrzebuje udowadniać.
Wie, że dzieciństwo się skończyło.
Wie, że świat nie odda za mamę, ani za tatę.
Partner nie spłaci debetu uwagi,
szef nie będzie kochał Cię tylko dlatego, że mrugasz… bo nie jest Twoim rodzicem.
To nie jego rola.

Ci, którzy nie przyjmują rodziców do serca, biją się ze sobą i ze światem.
Chcą tak wielu rzeczy:
bogactwa, rozgłosu, szczęścia, miłości.
Pragną „PIĘKNEGO ŻYCIA”,
bez przyjęcia tego drugiego.

Bo żeby wyjść do pięknego życia,
musisz najpierw w podzięce to życie wziąć…
Od kogo?
A tak Mariolka! –
Od rodziców!

Tu też Ci się może zdawać, że zrobiłabyś to lepiej.
Napewno lepiej byś się poczęła, urodziła i wychowała…
wiadomo, że Ty wszystko lepiej.
A jednak … sama nie mogłaś.
Mogli tylko oni.
I tylko w takiej konstelacji, jaką zastałaś.

To życie, to czasami jedyny dar, jaki możesz wziąć od rodziców.
Bo rodziców mamy różnych.
I niech będzie.
Biorąc to życie, tych rodziców i te okoliczności, rozpuszczasz to co trudne.
I nie musisz już się ze światem szarpać,
tak jak w sercu się szarpiesz z tą mamą i tatą.

Ci, którzy nie przyjęli rodziców do serca,
mają wieczne pretensje i roszczenia w stosunku do świata.
Wszyscy dają za mało,
wszyscy nie dość rozumieją,
nie dość chwalą,
nie dość płacą…
Według takich ludzi, świat ogólnie jest miejscem, gdzie tego szczęścia mało.
Miłości też nie starcza.
O sukces też trzeba się bić.
Ci, którzy nie spojrzeli na swoich rodziców z wdzięcznością,
krzyczą głośno:
„NIE DAJECIE I NIE DOCENIACIE! ZMIEŃCIE SIĘ WRESZCIE WSZYSCY!”

Ale to nie świat ma się tak naprawdę zmienić…
To nie o niego chodzi.
Chodzi o mamę i tatę,
którzy nie byli, jak mieli być.
Nie byli, tak jak tego oczekiwałaś.

Nikt Ci ZA kogoś nie da.
Rodzice przyszli, z wynikiem tego kim byli i co mieli.
A cała reszta?
Gdybyś żyła w zamku, na stercie pączków i faworków, pewnie nigdy byś się z tego pałacu nie wyniosła.

Bo nie da się mieć wszystkiego i dorosnąć.
To potwierdza każda bajka.
Siostry Kopciuszka miały wszystko…

Tak to tu zostawimy.
Pięknego dorastania!

Marianna Gierszewska






Nasze Social Media