x

Praca ze sobą się nie kończy…

Nie dlatego, że niezależnie od tego ile byś nie zrobiła i tak nic się nie zmieni i nie dlatego, że tak czy siak będziesz odtwarzać swoje dziecięce traumy, ale dlatego, że CAŁE ŻYCIE będziesz poszerzać swoją świadomość i widzenie.
 

Nigdy nie będzie Cię już szarpało w emocjach w ten sam sposób, co zanim zaczęłaś swoją drogę gojenia.
Nigdy nie będziesz już „z automatu” wchodziła w swoje pierwotne, dziecięce zapisy.
Nigdy nie będziesz już zarządzana przez traumy, które masz oswojone, nazwane i przeżyte…
 

Ale tak, czasem jakiś stary głos Cię zawoła…
Czasem, wybije jakieś „niedoczyszczone” miejsce w Tobie…
A czasem okaże się, że do tego samego tematu (np. rany odrzucenia / wyrażania / granic / własnej autonomii ) trzeba stanąć po wielokroć, bo TYLE tam było…
 

Czas jest w naszym procesie gojenia przyjacielem.
Czas i nasz własny wkład.
Nieważne, czy chodzisz na trzy rodzaje terapii, ważne czy siadasz do codziennych zadań i ćwiczeń… ważne, czy przeżywasz swoje życie świadomie czy „na pałę” i ważne czy łapiesz ze sobą cykliczny kontakt: na poziomie ciała i emocji.
To dobrze wykorzystany czas zmienia nasze wzorce.
To „dupogodziny” zmieniają automatyczne ustawienia, które zapisały się w nas już na poziomie życia dziecięcego.
 

I to trwa…
Ile?
Wierzę, że w taki czy inny sposób, całe życie.
Całe życie „doczyszczasz”…
Z coraz to innych poziomów świadomości…
Poznajesz siebie, swoje zdrowie, swoją świadomość – całe życie…

Bo kiedy nie ufamy sobie, nie możemy, nic.

Powiedzieć… bywa trudno.
Powiedzieć „stop”, powiedzieć „dość”, powiedzieć „nie zgadzam się”,
powiedzieć „byliśmy umówieni inaczej”…

Jest trudno tym bardziej im więcej ewentualnych wersji przebiegu rozmowy tworzymy w głowie.
Zalewamy się tymi myślami i teoretycznymi scenariuszami.
Wkręcamy się jak włosy w suszarkę i, zanim się obejrzymy, nie wiemy jak z tego wyjść.

Lądujemy, jeszcze przed otwarciem buzi,
ze spoconymi dłońmi i kołataniem serca,
przygnieceni wszystkim tym, co według naszej głowy, może się wydarzyć i …
wycofujemy się.

Tak często, właśnie w tym momencie się wycofujemy.

„Powiem następnym razem”…
„Załatwię to potem”…
„Jeśli nie dotrzyma umowy jeszcze raz, wtedy z nią pogadam”…
Negocjujemy ze sobą.

Nie my, dorośli.
Ale my, mali.
Tak naprawdę, bardzo mali…

My którzy boimy się, że zaplątamy się w słowach i we własnym przekazie.
My, którzy boimy się, że wprowadzimy niezręczność do relacji.
My, którzy boimy się, że ktoś nas przestanie lubić, kochać, chcieć.
I wreszcie, że w konsekwencji, we własnych oczach, będziemy „nikim”…

Autentyczność wyrażania staje się zagrażająca, jeśli na szali stoi nasze poczucie własnej wartości.

Jaka jest recepta na mówienie?
To pytanie, pada często.
I ja, dam Wam najprostszą a przy tym najbardziej niewygodną z możliwych odpowiedź.
Mówić.
Po prostu. Mówić. Nie liczyć do 10 i nie myśleć nad możliwymi rozwinięciami dialogu.

Po prostu, mów.
Tak, z tą niezręcznością…
Tak, z tą pikawą…
Tak, ze spoconymi dłońmi…
Tak, z niepewnością…
Tak, z nieskładnie poukładanym zdaniami…

Mów.
Po prostu mów.
I uwierz mi, że nieważne jak to wyjdzie, podziękuje Ci za to całe Twoje ciało, Twoje emocje i Twój duch.
Podziękuje Ci za to ta mała mieszkająca w Tobie.
Podziękuje Ci za to i ta dorosła, bo będzie wiedziała, że jesteś. Dostępna i reagująca.
Nie tylko gadasz, że jesteś, ale naprawdę – JESTEŚ!

Bo kiedy nie ufamy sobie, nie możemy, nic.

Obrazek posiada pusty atrybut alt; plik o nazwie Premiera-najnowszego-kursu-Marianny-Gierszewskiej-4-1024x576.png





Nasze Social Media