Powiedzieć… bywa trudno.
Powiedzieć „stop”, powiedzieć „dość”, powiedzieć „nie zgadzam się”,
powiedzieć „byliśmy umówieni inaczej”…
Jest trudno tym bardziej im więcej ewentualnych wersji przebiegu rozmowy tworzymy w głowie.
Zalewamy się tymi myślami i teoretycznymi scenariuszami.
Wkręcamy się jak włosy w suszarkę i, zanim się obejrzymy, nie wiemy jak z tego wyjść.
Lądujemy, jeszcze przed otwarciem buzi,
ze spoconymi dłońmi i kołataniem serca,
przygnieceni wszystkim tym, co według naszej głowy, może się wydarzyć i …
wycofujemy się.
Tak często, właśnie w tym momencie się wycofujemy.
„Powiem następnym razem”…
„Załatwię to potem”…
„Jeśli nie dotrzyma umowy jeszcze raz, wtedy z nią pogadam”…
Negocjujemy ze sobą.
Nie my, dorośli.
Ale my, mali.
Tak naprawdę, bardzo mali…
My którzy boimy się, że zaplątamy się w słowach i we własnym przekazie.
My, którzy boimy się, że wprowadzimy niezręczność do relacji.
My, którzy boimy się, że ktoś nas przestanie lubić, kochać, chcieć.
I wreszcie, że w konsekwencji, we własnych oczach, będziemy „nikim”…
Autentyczność wyrażania staje się zagrażająca, jeśli na szali stoi nasze poczucie własnej wartości.
Jaka jest recepta na mówienie?
To pytanie, pada często.
I ja, dam Wam najprostszą a przy tym najbardziej niewygodną z możliwych odpowiedź.
Mówić.
Po prostu. Mówić. Nie liczyć do 10 i nie myśleć nad możliwymi rozwinięciami dialogu.
Po prostu, mów.
Tak, z tą niezręcznością…
Tak, z tą pikawą…
Tak, ze spoconymi dłońmi…
Tak, z niepewnością…
Tak, z nieskładnie poukładanym zdaniami…
Mów.
Po prostu mów.
I uwierz mi, że nieważne jak to wyjdzie, podziękuje Ci za to całe Twoje ciało, Twoje emocje i Twój duch.
Podziękuje Ci za to ta mała mieszkająca w Tobie.
Podziękuje Ci za to i ta dorosła, bo będzie wiedziała, że jesteś. Dostępna i reagująca.
Nie tylko gadasz, że jesteś, ale naprawdę – JESTEŚ!
Bo kiedy nie ufamy sobie, nie możemy, nic.