Granice do dzieci nie są wcale tak oczywiste jak do dorosłych.
Jasnym jest, że każde dziecko potrzebuje mieć zorganizowaną strukturę norm, za którą odpowiada rodzic bądź inny opiekun.
Do dzieci nie idziemy jednak z tym samym komunikatem, z którym poszlibyśmy do dorosłego:
„- Jest mi przykro kiedy nie sprzątasz swojego pokoju, oczekuję że będziesz dbał o czystość w swojej przestrzeni.”
Może maluch burknie coś pod nosem i zacznie zbierać zabawki, a może pochwycony przez narastające emocje odpowie:
„nie będę! To mój pokój. Idź ode mnie!”, no to jazda!
Teraz my uruchomieni i defensywni powiemy: „nie mów tak do mnie, słyszysz?!
Jak nie posprzątasz pokoju to… xyz”…
No tak.
Bo przy dzieciach, bardziej od topornego komunikowania swoich oczekiwań, chodzi o wejście w ciekawość,
tak by zrozumieć motywacje, konflikty wewnętrzne i emocje naszego dziecka.
Jeśli przyjmiemy, że każde trudne zachowanie dziecka jest odpowiedzią na inny, a może wcześniejszy stresor, czy zwyczajnie trudną sytuacje (a być może nawet atmosferę w domu czy szkole) pojmiemy, że nie ma co się produkować… raczej należy się zaopiekować.
„Widzę, że nie chce ci się sprzątać pokoju… coś się stało?”
Być może, właśnie dziś dziecko niesprzątaniem swoich zabawek, przywołuje Cię, żebyś zrobił_a to z nim, bo potrzebuje twojej obecności.
„Ok, słyszę, że nie chcesz odrabiać matematyki. A jak było dziś na lekcji?”
„Nie lubisz szkoły… o kochanie! ja też niejeden raz tak mówiłam w twoim wieku.
Porozmawiamy o tym? Co Cię złości w związku ze szkołą?”
Tylko rodzic, który wysyła werbalny lub niewerbalny komunikat „rozumiem Cię i nie ma żadnego tematu, którego byś nie mógł przy mnie poruszyć. Możesz mi powiedzieć ipokazać wszystko” zbuduje relacje z dzieckiem.
Nie układ siły, bo to potrafi każdy dorosły… ale relacje.
Relacje do której dziś, jutro, za rok i dwadzieścia lat, dziecko (a kiedyś dorosły syn czy córka) siądzie z przyjemnością.