„Odpowiedź masz tylko Ty”

„A jak z tego wyjść?”
„A jak zmienić skrypty?”
„A jak zacząć pracować z emocjami?”

Pytamy, pytamy…
I najczęściej?
Nie jesteśmy zainteresowani odpowiedzią.
Nie chcemy jej słyszeć.
Gdybyśmy usłyszeli, tak naprawdę, musielibyśmy
wziąć odpowiedzialność za swój kolejny ruch – lub bezruch.
Musielibyśmy wziąć odpowiedzialność za „robię”, albo „zaniecham”.

Dlatego wolimy utykać na poziomie
WIECZNEGO, NIEKOŃCZĄCEGO się pytania:
„Jak…???”

Wolimy robić z siebie w tym nieustająco bezradnych,
nieustająco pasywnych, nieustająco niezdarnych.
A pod tym? „Może ktoś mi powie i będzie dorosły za mnie.
Jak nie zadziała to co doradził, zwalę, albo wpiszę do pamiętnika,
że jestem przypadkiem beznadziejnym.”

Nikt za Ciebie nie rozpocznie.
Nikt za Ciebie nie ruszy.
Nikt za Ciebie nie powie „cholera, chce!”

Nikt za Ciebie nie zdecyduje.
Nikt za Ciebie nie wejdzie na tą ścieżkę.
I nikt nie będzie wiedział lepiej, czego potrzebujesz.

To wszystko w Twoich rękach.
W Twoich kompetencjach.

Zamiast więc szarpać innych za nogawki,
najpierw zapytaj siebie: „czy na pewno chce zmiany?”…
Praca z wieloma pokazała mi już i udowodniła,
że kiedy ktoś jest gotów na transformacje:
nie czeka, aż ktoś podpowie…
nie czeka, aż ktoś wskaże palcem…

Działa!
Rusza!
Szuka!
Sprawdza!

Tym jest właśnie dorosłość w swojej esencji:
odpowiedzialnością za siebie.

I tak jest zawsze właściwie.

Wciąż czekające dziecko…

Ile Ciebie czeka na inną mamę i innego tatę?
Ile Ciebie czeka na inne zakończenie przeszłych historii?
Ile Ciebie czeka na inną reakcje, w tym czym z opiekunem dzielisz się, dziś…
Ile Ciebie czeka?
Ile jest tej małej, tego małego, w zatrzymaniu, na wysoko uniesionej klatce piersiowej na wdechu…
w czekaniu, oczekiwaniu, liczeniu na…

Ile Ciebie zabranego ze swojego życia, do czekania?
Którą raną nie możesz się tu zaopiekować?
Którą ranę raz za razem otwierasz i pozwalasz w niej jątrzyć innym?

Odrzucenie?
Porzucenie?
Zdradę?
Niesprawiedliwość?
Upokorzenie?

Ile jeszcze musi się zdarzyć, byś się przy tym zatrzymał i zatrzymała?
To miejsca w Tobie, które potrzebują opieki.

Rodzic, na jakiego czeka w Tobie głodna, dziecięca część, nie wróci.
Jesteś Ty i Twoja odpowiedzialność za własne gojenie…
albo za odtwarzanie w kółko,
w kółko,
w kółko,
w kółko
głębokiego, przejmującego zawodu.
Na wielu poziomach i przy wielu ludziach.

Bo każda rana zajmuje bólem, wiele.

Nasze rany gadają

Mówią, dosłownie. 
Plączą się i tułają w naszych codziennych rozmowach…

Duże słowa, 
duże zarzuty, 
duże lęki…


„Dlaczego Ty zawsze…”;
„Nigdy mnie nie widzisz!”; 
„Gdybyś mnie kochała, to…”;
„Gdzie idziesz, z kim i o której będziesz?”;
„Nie mogę już, wszystkim coś, wszyscy czegoś wiecznie chcą!”;
„A jeśli on jej powie coś na mój temat?”;
„Teraz im wszystkim pokaże!”…

Nie potrzeba wielkich kłótni i wojen ze światem. 
Te największe już w nas trwają. 


Zmagamy się, szukając dróg, sposobów i strategii na przeżycie w ciągłym, głębokim poczuciu:
porzucenia, 
odrzucenia, 
zdrady, 
upokorzenia, 
niesprawiedliwości.

I jak Ci ta strategia idzie? 
Jak się trzyma ten domek z kart? 
Czego się trzymasz, żeby przetrwać? 
Naddawania? Tak, by zasłużyć na miłość? 
Kontroli? Tak, by nikt już nie zranił? 
Galopu osiągania? Tak, by nikt już nie upokorzył?

Czy to nie męczące? 
Trwać, zamiast być…

Zaproszenie na cykl spotkań online.

Mamo

Nie wiem wszystkiego…
Uznając swoje miejsce – miejsce Twojego dziecka, pozwalam sobie zauważać i przyjmować, że tak naprawdę, wiem niewiele.
Niewiele o tym jakie to było dla Ciebie:
zobaczyć dwie kreski.


Czy byłaś wtedy sama?
Czy miałaś komu o tym powiedzieć?
Czy miałaś z kim dzielić radość?
A może, zamiast radości, przyszedł niepokój? Strach? Złość? Zawód?
Czy był przy Tobie mężczyzna, czy tylko jego odłamek?
A może wszystko zachowane było w pozorach?
Czy miałaś wtedy pracę? … a może właśnie drżałaś o jej utratę?
Jakie to było mamo?
Czy wolno się było ucieszyć?
Czy było na to miejsce, okoliczność, czas?
Byłaś głodna mamo, czy najedzona?
Najedzona partnerstwem, życiem, miłością, widzeniem?
Nie wiem mamo nic.
Choć czuje sobą wszystko.


Wiele lat myślałam, że zrobiłabym to za Ciebie lepiej.
Och, jak bardzo się myliłam.
Moja duma pozwalała mi myśleć, że wiem o czym mówię.
Nie wiem, mamo.
Tamten moment i wszystkie kolejne, prowadzące do rozwiązania znasz tylko Ty.
Tylko Ty wiesz co czułaś i jaki był koszt przeżytych 9 miesięcy ze mną pod sercem.
Nie będę mamo moralizować momentów i spraw, na które jestem zbyt mała…
Dziękuje, że się na mnie zgodziłaś.
Dziękuje, że powiedziałaś na mnie „tak”.
Pomimo…

Życie nie jest oczywistością, choć za takie je uznajemy.
Wiem, że nie musiałaś.
Wiem, że się wahałaś…
Całuje Twoje, coraz starsze dłonie mamo, dziękując za to, czego nigdy, w żadnym porządku nie mogłabym sobie dać sama.
Dziękuje mamo za życie.
Za życie, które popłynęło z Was.
A którym zostałam obdarowana Ja.
To dar, którego nie zmarnuje.
Na Twoją pamiątkę mamo.
Na Waszą…
Na pamiątkę wątpliwości…

Zrobię z nim coś pięknego.

Wspieranie się kobiet…

Jest często życzeniowe.
Mamy tak głęboką chęć umieć wspierać drugą kobietę, ale wiele z nas, tego nie potrafi.

Teraz, być może krzyczysz w sobie: „co to to nie ja!”, bo już idzie ocena.
No i dobra.
Ja piszę dalej…
A Ty się oceniaj, jeśli potrzebujesz, albo czytaj i oddychaj.

Poczuj sobą jak stabilne poczucie bezpieczeństwa, musi mieć ta, która umie klaskać drugiej?
Poczuj sobą, jak właściwy musi mieć kontakt z własnymi darami i talentami?
Poczuj sobą, jak poukładana musi być z sukcesem?
Poczuj sobą, jak dobrze musi się mieć jej wewnętrzna dziewczynka?

Teraz czujesz?
Ile tu warstw?
Jakie to wielkie?

Szersze, niż szkolno-mundurkowe: „dziewczyny z dziewczynami”, „solidarność jajników”, czy „siostrzane wsparcie”.

Przez nieumiejętność wspierania się nawzajem przemawiają wszystkie nasze rany więzi – w szczególności upokorzenie, odrzucenie i niesprawiedliwość.
I nie ucieszymy się z sukcesu drugiej, dopóki te zranienia są w nas żywe.
Od razu się odpali: poczucie gorszości, wstyd, bojowość, ale i wkurw oraz zazdrość.

Żeby prawdziwie wesprzeć drugą kobietę, musimy być także poukładane z naszą MAMĄ.
Inaczej się nie da.
Wolno nam z miłością patrzeć na pomyślność drugiej, kiedy same czujemy, że przyjęłyśmy mamę wraz z miejscem, które dla nas przyszykowała.
Jeśli do mamy niesiemy w sercu jedynie miłość litościwą i pogardę, wewnętrznie będziemy gardzić także i sobą, dla pozoru zakładając jednak na życie maskę „tej lepszej”, „tej bardziej..”.
Przyjąć mamę to przyjąć sukces.
Najpierw swój, a potem wszystkich, które są dookoła.

U mnie w tym roku coś się doczyściło.
Po wielu latach pracy.
Widzę i słyszę klaszczące mi kobiety,
którym ja klaszczę z taką samą radością.
I ile tu jest miejsca!
Na to co każda wnosi WŁASNE.
To wielkie.

Kłaniam się temu.
Wdzięczna.
Dziękuje.

Jak świat, próbuje Cię postawić do mówienia?

Głośnym sąsiadem?
Zagubionymi dokumentami w urzędzie?
W kółko przestawiającym godzinę nauczycielem angielskiego?
Zapominającym o wszystkim partnerem?
Krzykliwą partnerką?

Długo potrafimy uciekać, zanim powiemy „STOP”.
A świat, długo potrafi przypominać…
Wymuszać reakcje.

My tego nie widzimy.
Nie widzimy, że nas ten głośny sąsiad z martwego mówienia wyciąga.
Że Ci wszyscy: złośliwi, krzykliwi, punktujący, chcący w kółko więcej i więcej – przychodzą wydobyć z nas głos.

„Toksyczny”, „wampir”, „wysysacz”, krzyczymy.
Dużo tego teraz… w sercu przewracam na to oczami i pytam:
A GDZIE TY W TYM JESTEŚ?
Odzywasz się?
Mówisz, że nie chcesz już rozmawiać?
… czy 2h słuchasz, do czerwoności ucha, a potem jedziesz kolejne 2 dni do męża, że to „wampir energetyczny, który nawet nie zapytał jak się mam!!!”…
A jak dzwoni po raz kolejny?
Odbierasz!
I jazda od nowa…
Albo unikasz tydzień, dwa, cztery, a jak w końcu dochodzi do konfrontacji, mówisz:
„Nie, nic się nie stało. Dużo pracy miałam.”..

Nasze strategie na nie-mówienie są nam znane od dzieciństwa.
Nie-mówienie znamy dobrze.
Prawie tak jak i nie-miłość.

I jakie te relacje?
Lekkie?
Czy grzecznościowe / wkurwiające / marne / za bliskie / wykańczające / ciche / wysysające?

Dorosły, wyjść do ludzi i świata może wtedy, kiedy MÓWI.

Miałam kiedyś takich sąsiadów …

Sąsiadki właściwie: mamę z córką… miały ogromny problem ze mną i moim – wtedy – narzeczonym, Miłoszem. Ale chyba bardziej jednak ze mną.
Przeszkadzało im, że mam psy;
że kiedy przyjeżdżam do domu z zakupami – zostawiam na kilka chwil auto pod klatką, żeby przenieść siatki.
Taką miałyśmy dynamikę, że jak tylko się mijałyśmy, tężało.
Nie zajęłam się tym.
Olałam temat.

Kiedy przyszedł czas na większe mieszkanie, po prostu się przeprowadziliśmy.

A tam?
Nowe miejsce,
nowe przestrzenie,
nowi mieszkańcy
i te same! – nierozwiązane wcześniej, międzysąsiedzkie sytuacje.

No to jazda!
Sąsiedzi… jacy „się trafili”?
Imprezujący na całego, grający o 3:00 nad ranem na gitarze elektrycznej ze wzmacniaczem, uprawiający wieloosobowy, głośny seks i śpiewający szanty.
Tak!
Zostałam nie tyle postawiona, ile wepchnięta do tematu granic, których wcześniej w tym obszarze, unikałam.

Do nowych sąsiadów, kilkukrotnie pukałam za dnia, po to, żeby w nocy dalej słuchać zza ściany debat, jęków i solówek.
Którejś nocy, patrząc w sufit, powiedziałam na głos:
CHUJ Z TYM! –
obudziłam Miłosza, wstałam i wyszłam na klatkę.
Miałam na sobie same majtki i koszulkę.
Nie zakładałam nawet kapci.
Zapukałam. Nikt nie otworzył.
CHUJ Z TYM! – powtórzyłam do siebie.
Zaczęłam pukać bez przerwy…
A potem walić pięścią.
Wyszli już inni sąsiedzi z tego piętra.
Patrzyli na mnie.
CHUJ Z TYM!

… i wreszcie, otworzył.
Stał w majtkach – dokładnie tak jak ja.
Popatrzył na mnie, a ja na niego.
Wszyscy wiedzieli co tu robią i po co tu są.
„Ciszej, proszę”, powiedziałam.

Na tym się skończyła.
I wojna z TYMI sąsiadami,
i wojna z sąsiadami w ogóle.

Granice są pięknym nauczycielem,
który będzie przypominał o tym, czym jeszcze się nie zajęłaś_ąłeś.

Nie ma inaczej.
Nie ma na skróty.
To co nierozwiązane – puka.
I nie przestanie, dopóki nie odpowiesz.
Dopóki nie zauważysz.
Dopóki nie znajdziesz dla siebie, nowego rozwiązania.

Codzienna duchowość:

Słowa „duchowość”, „samoświadomość”, czy „rozwój duchowy” dla wielu, wciąż (niestety) kojarzą się z odklejeniem, lataniem w chmurach, niespójnością i dziwactwem.
Takie skojarzenia są niczym innym, jak stertą błędnych przekonań stworzonych przez środowisko i być może, niesprzyjające doświadczenia w pracy ze sobą.
Duchowość – ta prawdziwa – jest konkretna i zwyczajna.
Wydarza się codziennie – nie zaś od wielkiego dzwonu.
Jest dostępna dla każdego z nas – nie tylko dla tych, którzy noszą plecione sandały i pióra wczepione we włosy.
Możemy być duchowi i w lnianych szarawarach i w spodniach w kant.
I w kostiumie kąpielowym i w golfie…
Duchowość jest przestrzenią świadomości i ma swoje miejsce w świętej codzienności.
Jak?

1. WYRAŻAM SIĘ JASNO
Nie ma rozwoju bez aktywnego gardła. Budowanie świadomości przyjaźni się z klarowną, czytelną komunikacją. Nie czekamy aż ktoś się domyśli. Nie oczekujemy, że ktoś domyślić się powinien…
O swoich potrzebach emocjach, zgodach i niezgodach mówimy czysto i wyraźnie.

2. POZWALAM SOBIE CZUĆ
Świadomość to także szacunek. Głęboki szacunek do świata, który – oczywiście – zaczyna się od nas. Miłość, troskę, uważność i widzenie dajemy sobie poprzez zgodę na odczuwanie. Wszystkich emocji.
Nie wybielamy, nie wypieramy, nie pudrujemy, nie zagadujemy, nie zajadamy ani nie zapijamy. Siedzimy z emocją. Siedzimy z uczuciem. Tak, pozwalając sobie na przeżywanie, pozwalamy sobie domykać trudy, żale i żałoby. Uznajemy to co było… takie jakie było.

3. KONIEC Z BYCIEM OFIARĄ
Świadomość rezygnuje z utykania w ofierze.
Ona dokopuje się do prawdy o tym, dlaczego nie widziałam własnej sprawczości…
przed czym to ugrzęźnięcie w niemocy mnie chroniło i jakie wtórne korzyści dawało.
Duchowość patrzy na to ile może.
Patrzy na powód i zmianę.
Duchowość widzi i rozpoznaje, że pozycja ofiary – choć bywa wygodna –
uniemożliwia ruch do przodu. A życie jest niczym innym, jak ruchem do przodu…

4. PATRZĘ I WIDZĘ
Świat nie działa poza nami ale w nas.
Świat nie działa przeciwko nam ale dla nas.
Rozwijająca się duchowość wie, że każda sytuacja niesie w sobie zapis większy i ważniejszy, niż „stało się”.
Nasze życiowe okoliczności, przychodzą z prawdą o głęboko pracujących w nas przekonaniach, rodowych skryptach, wzorcach i ranach więzi. Tu nic nie jest „fartem” ani „pechem”. Kiedy pozwalamy się sobie w tym zatrzymać – widzimy te zależności i wiodące nami mechanizmy. To zawsze początek zmiany.