Gotowości do zostawienia tego, co jako sprawnie działająca maska, przynosiło korzyści.
Gotowości do przeformatowania planów i założeń, które miało się na temat swojej osoby i współtworzonych przez siebie relacji.
Gotowości do odejścia od miejsc, które z założenia miały być „tymi sycącymi”…
Wielka zmiana, to transformacja wszystkiego. Przede wszystkim, nas.
A kiedy rozkruszają się i rozłupują maski, stajemy do siebie a więc i do świata, inaczej.
Stajemy inaczej do potrzeb, do przestrzeni, do celów, do planów.
W tym jest ogromna różnica. Namacalna. Wyraźna. Widoczna.
Czego najbardziej boimy się w zmianie?
Zmiany.
Taki ot, paradoks.
Boimy się, że naprawdę cholera coś się zmieni i że w tej zmianie stracimy kontrolę nad tym, jacy „mieliśmy przecież być”.
Boimy się, że nam się przestanie zgadzać… że wyrzuci nas w tej zmianie gdzieś, gdzie z poziomu intelektu nie będziemy się mogli odnaleźć. „Co się właśnie stało?”, będzie pytała nas nasza biedna kalkulacja, która za wszelką cenę zawsze próbuje się chwytać logiki i racjonalnych wyjaśnień.
Wielka zmiana przychodzi do wielkiej gotowości.
Tak. A więc… Ufam prowadzeniu.
Ufam odpowiedziom.
Ufam intuicji.
I ufam turbulencjom.
Ufam temu co przychodzi, także nieżyczeniowo.
Ufam swojemu wnętrzu i wszystkim kawałeczkom mnie samej, które chcą dla mnie Z D R O W O.