x

Superbabcia

Na warsztatach spotykam często kobiety, w których domu rodzinnym, władzę sprawowała babcia. 

To często jeden i ten sam scenariusz: 
mama i tata razem, 
ale daleko od siebie. 
I między nimi babcia. 

Jeśli ta babcia, to mama mamy, to ta mama właśnie zostaje porwana ze związku z tatą. 
One dwie (mama i babcia) tworzą wspólny front, bo „w kobietach siła”. Co więc z tym biednym mężczyzną? Odpływa jeszcze bardziej i jeszcze dalej: w pracę za granicą, w depresje, w choroby, w zdrady. 

A co jeśli babcia jest mamą taty? 
Oznacza to tyle, że ten ojciec wciąż przy spódnicy, wciąż jako chłopiec. A skoro chłopiec, to bez możliwości wyjścia do swojej żony, która czeka. 
Ten tata do babci idzie jako partner – za dziadka, który odszedł; 
lub jako jedyny przyjaciel – przyjaciel, który niesie ciężary chętnie. 

Mamy więc dynamikę miłosnego trójkąta, 
i mamy w tym wszystkim dzieci. 

Do jakich związków będzie im blisko? 
Do tych, gdzie zdrady… żeby potwierdzić skrypt tej trzeciej.
Do tych, gdzie mężczyzna będzie za szybą, gdzie będzie na papierze, ale nie w życiu.
A dalej do tych, gdzie mężczyzna będzie chłopcem. 

I tu witamy się z kobietą, która przy mężczyźnie jest wkurwiona. 
Ale i z nim jest samotna. 
Bo to za nim tęskni. 
Wszystko to za mamę, która nie miała do swojego mężczyzny dostępu. 
Ona była samotna i zostawiona, bo jej mąż chętniej przytulał się do własnej mamy (kiedy babcia, to mama taty). 
Ona była wściekła i wkurwiona ze swoją mamą, bo to z nią stworzyła zmasowany atak na mężczyzn, nieudaczników (kiedy babcia, to mama mamy). 

I tak w zależności od scenariusza, 
te dynamiki powiążą się inaczej. 
Bo i zdrada i złość i samotność mają swój początek. 
To zaczęło się wcześniej. 
Ale, nieuporządkowane, pobiera swoją opłatę do dziś…

O mnie się nie martw

O martwieniu się myślimy z dozą łaskawości.

„Wyraz troski”;
„Obraz czułości”
„Przejaw empatii”…

Ja powiem przekornie.
Żadne z wyżej wymienionych.
Bo i troska i czułość i empatia ma w intencji skupianie energii na poczet drugiego – martwienie się natomiast te energie wykrada.
W najbardziej samolubny sposób.

„Martwię się o Ciebie”…
To nie tak.
Martwisz się DLA SIEBIE.
Bo tego rodzaju udręczanie przed widownią, ustawia reflektory na Ciebie.
I tak ta wcześniej wspomniana troska, czułość i empatia nie lądują przy tym, który rzeczywiście tego potrzebuje, ale przy gromadce zasępiałych, zatroskanych chórów.
Stałaś się aktywną częścią tego dramatu.
Stałaś się współwłaścicielką trudów.
I najczęściej, jest to rola bardzo wygodna – szczególnie dla tych, którzy łakną uwagi.
Bo Twoje głośne „MARTWIĘ SIĘ O NIEGO”, przynosi szansę, że ktoś zapyta: „jak Ty to znosisz?” / „jak Ty dajesz radę? / „ależ masz przez niego zszargane nerwy”.

Bajka o Kopciuszku zmienia rolę główną.
Kopciuszek idzie w odstawkę.
Bajka będzie o tej dyni, co to się zamieniła w karocę.
Bo dynia też kurka wodna chce być ważna.

Gdybyśmy przestali gloryfikować umartwianie się za kogoś, zobaczylibyśmy wyraźnie ile takim lamentowaniem przynosimy ciężkiego: i sobie i tej drugiej stronie.
Zmartwienie cementuje nogi.
Odbierając drugiej stronie siłę i godność w przechodzeniu przez to co trudne, częstokroć zatrzymuje przed działaniem w ogóle.
Wywrotnie, rzadko również ma cokolwiek wspólnego z tym o kogo się martwimy.
Ma za to wiele wspólnego z nami samymi…
I – jak wspomniałam wcześniej –
z szukaniem uwagi w sytuacjach trudnych.

Bo może kiedyś, mama / tata, patrzyli na Ciebie tylko wtedy, kiedy było ciężko…
Może zwracali uwagę tylko wtedy, kiedy musieli się o Ciebie martwić…
I tylko tym przynoszeniem zmartwień – chorobą, rozciętą głową, czy wezwaniem do dyrektora – budziłaś ich uwagę.
Z takim skryptem, zawsze będziesz czuła, że to co trudne, przynosi zainteresowanie.
Więc do tych trudów będzie Cię pchało.
W nich będziesz czuła, że żyjesz!

Może tata pił, a mama pozostawała przy tym ojcu, w niekończącym się zmartwieniu …
Więc tak teraz znajomy smak trosk, będzie Ci pozwalał choć na chwilę, znów, stanąć sercem bliżej tej mamy i tego taty.

A może babcia, w trakcie trwającej wojny, walczyła o życie swoje i potomstwa na Syberii. W zimnie i głodzie.
I tak teraz Ty, zmartwieniem się karmisz…
Uwikłana, na cześć tej babci.
Martwisz się dziś tak, jak ona martwiła się wtedy.
Na jej pamiątkę…

Pragniesz przyjść jako wsparcie?
Wystarczy, że się stawisz.
Wystarczy, że nie zdezerterujesz, że zapytasz o potrzeby.
Prawdziwa pomoc zaczyna się w lekkiej intencji i w zaufaniu do siły drugiego.
Wsparcie wierzy w życie, nie zaś w to co (u)MARTW(ion)E.

Marianna Gierszewska

Pierwszy łyk oddechu

Powietrze.
Jego pierwszy łyk, bierzesz przy mamie.
Bo to przy niej zaczyna się zgoda na życie… a wraz z nią?
Zgoda na oddech.
Pełną piersią.
Od tego momentu – od momentu pierwotnego zapoznania ze światem, za każdym razem, kiedy zgadzasz się na to, co najwyższe, prawdziwe, duże i szczere… bierzesz głęboki wdech.

Zauważ to w swoim ciele.
Czy wolno Ci ten oddech wziąć w całości?
A może gdzieś utyka?
Zatrzymuje się w brzuchu – bo tam wiele nieprzetrawionych spraw…
Zatrzymuje się w gardle – bo tam tyle niewypowiedzianych słów…
Zatrzymuje się na wysokości klatki piersiowej – bo tam utknął ciężar istnienia…
A może z duchotą i utknięciami nie masz kontaktu ciałem, ale ten bezdech widzisz wyraźnie – w tak wielu różnych obszarach swojego życia.

Może to bezdech w kobiecości – w zatwardziałości kar i ocen.
Może to bezdech w związku – we wzajemnej służbie głuchym telefonem, gdzie już nikt nikogo nie słyszy dobrze.
Może to bezdech w macierzyństwie. Podduszający codzienną bezsilnością.
A może to bezdech w sferze zawodowej i finansowej – bo mimo wielkich chęci, życie ciągle nie daje dostępu do obfitości.

W takich bezdechach, zawsze prędzej czy później blokuje się ciało.
Zamyka się gardło, bo mówienie bez powietrza staje się niesłyszalne.
Zamyka się śmiech, bo koniec końców jest on niczym więcej, jak serią szybkich wdechów i wydechów.
Zamyka się przyjemność, bo orgazm z oddechem romansuje od zawsze.
Zamyka się płynność cyklu, bo ten cykl jest przecież swoistym rytmem oddechu ciała kobiety.
Zamyka się odczuwanie, bo każde uczucie przepuszczamy i filtrujemy głębokością wdechów i wydechów.

Zamknij oczy.
Usiądź w ciszy.
I pozwól sobie na, być może, ten pierwszy w życiu oddech.
Gdzie Cię prowadzi?
Kogo przywołuje?
Komu, tak jak Tobie, nie było wolno do życia – w pełni?
Na czyją pamiątkę, ten wcześniej opisany bezdech?

Nie szukaj odpowiedzi rozumem –
te obrazy zobacz –
SERCEM.

Marianna Gierszewska

DDA: Ratuj mnie kto może

Miłość…
łącząc tych, którzy nie stanęli jeszcze do pracy ze sobą,
zawsze zwiąże to, co pozostawało niewidoczne,
w utknięciu,
w wyparciu i skostnieniu.
To takie mechanizmy, które pozostawiają nadzieje, na zapomnienie dziecięcych – tak trudnych dla DDA – ran.

Znalazłaś więc chłopa, co to nie pije, tak jak ten ojciec.
Znalazłaś takiego, co to może nawet i wcale alkoholu nie lubi.
I co dalej?
Jacy wy dalej w tej relacji do siebie stajecie?
Bo choć karoseria błyszczy, to środek jakby pozostał zakurzony.
Szybko bowiem okazuje się, że sam brak alkoholu w związku nie otwiera wrót do Nibylandii.
Ponieważ przy tego typu relacjach, zależności bywają o wiele bardziej skomplikowane.

Córki DDA, niezależnie od tego czy pijąca była mama czy tata,
niosą w sobie niezwykle wyraźny mechanizm odcięcia i od tego co kobiece i od tego, co męskie.

To kobiety, które w sercu odwracają się przeciwko obojgu rodzicom,
bo jeden pił,
a drugi pozostawał obojętny.
Jeden był agresorem,
A drugi nie bronił.

Taka kobieta do późniejszego partnerstwa wychodzi z kilku podstawowych ruchów:
a) dźwigania za partnera / rola matka („dałam radę przetrwać w dzieciństwie, dam radę i teraz”)
b) stawania do partnera z roli dziecka („proszę, daj mi to, czego nie mogłam dostać wtedy. Zwróć na mnie uwagę, tak całościowo i bezwarunkowo jak powinni byli to zrobić rodzice”)
c) wściekłości na męskie i/lub żeńskie.
Tu, w zależności od tego, które z rodziców piło – skrypty będą wyglądać nieco inaczej:
(„Kobiecość jest złudna/ mizerna/ niebezpieczna. Męskość jest agresywna/ bezsilna/ beznadziejna”).

Te wymienione wyżej dynamiki często w partnerstwie przelewają się cyklicznie – pokazując nam dokładne miejsca utkniętych, dziecięcych traum.

I tak siadając do pracy z kobietami DDA – kiedy w związku – przyglądam się najczęstszej grającym naprzemian rytmom: mamy i dziecka w relacji.

To naprzemienne ruchy dźwigania i dziecięcego utykania w potrzebie.

To naprzemienny ruch ratowania –
tak jak kiedyś próbowałaś uratować…
pijącego,
złego,
zalewającego się tatę…
Czy też cichą,
zmęczoną,
wściekłą,
zawiedzioną życiem mamę… –
łączący się z cykliczną potrzebą bycia uratowaną.
To potrzeba na cześć tamtych lat.
Lat, w których byłaś tylko dzieckiem.
I patrząc na często wyjątkowo trudne, drastyczne obrazy, Twoje maleńkie serce raz za razem utykało w nierozwiązanych okolicznościach.

Mówimy tu o sytuacjach pijanego rodzica, którego trzeba było ratować, przed utratą przytomności…
Mówimy o kłótniach, o krzykach, o strachu, że pijany tata wyskoczy przez okno…
Że znów karze Tobie – malutkiej, iść po alkohol do sklepu…
Że mama przestanie się odzywać nie tylko do niego, ale także i do Ciebie…
Ciszą karząc cały dom…
I wszystkich jego domowników…

Każda tak trudna sytuacja, niejako rozszczepiała serce na dwa.
Bo z jednej strony, w tamtym danym momencie musiałaś stanąć do roli dorosłego, często wobec swojego rodzica.
A z drugiej, taka parentyfikacja, dodatkowo połączona trudną więzią okoliczności, sprawiła, że w duchu zostałaś dzieckiem, przy utknieciach z tamtego czasu.
I tak ten dualizm: RATUJĘ (cię) – URATUJ (mnie),
wkrada się do partnerstwa, w którym
zamieniacie się cyklicznie rolami.

Jesteś w stanie dźwigać długo.
Ba! Dźwigałaś przecież całe swoje dzieciństwo.
Ale w tej wymyślonej fizyczności dorosłego,
w sercu siedzi zapomniane, nieutulone, niedokochane dziecko, które nie daje o sobie zapomnieć…

I tak raz na czas.
Może raz na tydzień, a może raz na kwartał – odpala się ten ruch przytłoczonego malucha, który nie może tej rzeczywistości znieść.
Wtedy partnera stawiasz jako rodzica – czasami znajdując sposoby, by on dał Ci więcej uwagi …
chorobą,
wahaniami nastrojów,
prowokowaniem kłótni.

I tak przywołujesz partnera, tak jak kiedyś przywoływałaś mamę, tatę.
Zawsze tylko tym, co ostateczne…
Rozciętą głową, zapaleniem płuc, czy wielką awanturą.
Twoje serce, wraca wiec do tych utknięć.
A każdy taki powrót, jest dla Ciebie szansą na domknięcie tego, co zostało TAM.

Wystarczy cyklu skrajności.
Wystarczy cugu ról w partnerstwie.
Wystarczy zalewania się ciężarami, łzami, wahaniami nastrojów, ciszą, wzajemnym chłodem.
To co trudne z wtedy,
uhonoruj inaczej.

Zaczynajac od odkorkowania tamtych traum i okoliczności.
To traumy i okoliczności, które wyrosły w Tobie jako hybryda dorosłego i dziecka.
W takim awatarze długo nie wytrzymasz.
Warto więc zacząć.
Dziś.

Marianna Gierszewska

Kobiety bez mamy

Nieobecna z różnych przyczyn mama, zostawia w nas, kobietach, wyrwę wielkości meteorytu. To wyrwa o potężnej wadze, bo zagląda aż do zgodności naszego istnienia. 

O tym, że to mama jest symbolicznie pierwszą, która otwiera na nas ciało i serce, pisałam już niejeden raz. 

Więc kiedy tej pierwszej kobiety brakuje, mała dziewczynka zostaje bez tożsamości przynależenia do świata i do tego, co kobiece. 
Bo kobieta swoją tożsamość może odbić jedynie w oczach innej kobiety. Jeśli więc mamy nie ma – wyjechała, zostawiła, odeszła – tym lustrem dla małej, mogą stać się inne kobiety: babcia, ciocia, przyjaciółka rodziny.
I jeśli one otwierają dziewczynkę na to co w kobiecości piękne i lekkie – mają szanse ukształtować w niej jakości, budujące trwały most między nią, a szeroko pojętym: KOBIECYM. 

Taki świat, w którym kobiety wcześniejszych pokoleń, przychodzą jako budulec dla zostawionej przez mamę, jest piękną opowieścią, która niestety nie przytrafia się często… 

… bo babcia w swoich ciężarach: patrząca gdzieś daleko za nienarodzonym dzieckiem, za zmarłym mężem, rodzicami…
…bo ciocia sama w gniewie, od trzech lat walcząca ze zdrowiem… 
… a ta przyjaciółka rodziny? Żeby w ogóle o kobiecości porozmawiać, musiałaby dać sobie odpocząć.
Ale ponieważ jej samej było do mamy daleko, prędzej zarobi się na smierć, niż pozwoli sobie wytchnąć. 

Co więc dzieje się dalej?
Kiedy kobieta sercem nie dociera w ramiona żadnej innej?
Wypisuje się z tej zasranej kobiecości…

A przecież oprócz mamy, przy której zapisało się głębokie wierzenie: „nie zasługuje na miłość”, w tym wszystkim jest jeszcze tata… 

Może to tata, który jest sam. 
A może taki, który znalazł nową miłość. 
Może to tata, który utknął w złości na mamę. 
A może taki, który już kobiety przekreślił raz na zawsze. 
Może taki, który nie przeżył tej straty i rozstania – a teraz z zamkniętym sercem próbuje stworzyć szybko, nową rodzine. 
A może to taki tata, który córkę postawił na miejscu mamy…

I tak każda historia przyniesie inne dynamiki… 

Bo jeśli tata, topi się w złości na mamę (która odeszła, zdradziła, zostawiła): córka stanie się dla niego rodzajem hologramu przypominającego, raz za razem, o „nielojalnej oszustce”. Za cenę przynależności, młoda, będzie więc zmuszona przedzielić się na pół – a tą połówkę z mamy, bez chwili namysłu, wyrzuci do kosza, z dopiskiem:
„ta część mnie była z nielojalnej oszustki”. 
Z odrąbaną połową siebie, taka kobieta będzie kaleką w każdej jednej tworzonej przez siebie relacji – szczególnie w partnerstwie. 
Na co tu patrzymy? Na relacje, w których będziemy się za wczasu odsuwać, w których będziemy czuć się pozostawiane…
w których mimo, zdawałoby się, wielkich chęci – tej bliskości nie będzie, albo będzie, ale tylko na moment wskazując ruch zachłyśnięcia i porzucenia. 
Patrzymy tu również na zamrożoną seksualność (bo ta, żeby kwitnąć, musi iść od tego co żeńskie) i braki orgazmów (bo orgazm idzie z zaufania i przynależności, a ta może manifestować tylko wtedy kiedy przynależymy do CAŁOŚCI RODZICÓW: „mama i tata w nas”) 

A kiedy tata, na puste miejsce po mamie, stawia córkę? Społeczeństwo powiedziałoby, że otwiera drzwi do wspaniałej przyjaźni między ojcem, a córą. 
„My przeciw całemu światu”
„Przez życie w sztamie! Nie potrzebujemy nikogo innego”… 
Tak słodko na długo być jednak nie może, bo jeśli tata stawia córkę jako symboliczną partnerkę, taka córeczka tatusia, do swojego związku nie wyjdzie wcale. 
Albo wyjdzie – a tata nie będzie lubił żadnego kandydata…
Albo wyjdzie… do syneczka mamusi. 
Bo tam miejsca partnerskiego, dla wzrastającej w relacji WZAJEMNOŚCI, nie będzie. 

Kobieta systemowo, może rosnąć tylko wtedy, kiedy przechodząc raz za razem, spod wpływów mamy do taty – zostanie przy tym co od mamy. 
Przy tym co od kobiet. 
To tam znajdzie bliskość i intymność…
Umiejętność bezwysiłkowego dbania o siebie i swoje ciało.
To tam znajdzie soczyste i spokojne zaufanie do mężczyzny…
I dopiero, przy takim źródle kobieta nauczy się dawać i brać. 
Gdzieś pomiędzy harmonią serca a pożądaniem. 
Nie interesownym, ale w intencji przyciągania. 
W tym co możemy: RAZEM. 

Ta, której do mamy było daleko…
Będzie znajdować mężczyzn, których nie ma wcale – odtwarzając w ten sposób traumę pierwotnego porzucenia przez mamę…
Będzie znajdować mężczyzn słabych, nieobecnych… 
Takich, którzy będą wydawać się nadzieją o bliskości, albo takich, których swoim wypracowanym od lat przy tacie męskim,  będzie mogła gnębić … trafiając na tych, którzy sami nigdy przy swoim ojcu nie stanęli. 
To też kobiety, które na kobiecość jako taką, będą wściekłe. 
Bo ta kobiecość będzie zawsze przypomnieniem o porzuceniu i słabości. 
O kłamstwie i odrzuceniu…

Nigdy nie jesteś sama. 
Do relacji ze sobą, 
a potem ze światem, 
wychodzisz z mamą i tatą w sercu. 
Z ich historiami i opowieściami. 
Z rodowymi melodiami, które nie zostały jeszcze zobaczone i uhonorowane. 
Wszystko to, co przychodzi – przychodzi  w złożoności właściwej Twojemu systemowi. 
Dając Ci szanse na przejście przez to, przez co inni, z różnych powodów, przejść wcześniej nie mogli lub nie chcieli. 

Dorosłe kobiece jest i czeka. 
Na Twoją gotowość. 

Marianna Gierszewska

Niewinność jest fantazją dziecka

Chcemy stawiać granice, ale tak, żeby przypadkiem nie dotknąć swojej agresji. 

Chcemy być szczere wobec własnych emocji, ale tylko wtedy, kiedy chodzi o radość, ekscytacje i zauroczenie. 

Chcemy kryzysów i wzrastania w związkach , ale tylko wtedy, kiedy te kryzysy i zatory możemy jednoznacznie zwalić na drugą stronę. 

Chcemy żyć w odwadze, ale tylko wtedy, kiedy będziemy mieli pewność, że przy tej odwadze nie stoi przypadkiem wstyd. 

Chcemy sukcesu, ale tylko wtedy, kiedy na pewno ominiemy porażkę. 

Chcemy nazywać się „ludźmi świadomymi”, ale szlag nas strzela, kiedy po raz kolejny słyszymy o tym wewnętrznym dziecku, o mamie o tacie…
„Przecież ja mam wewnętrzne dziecko kuźwa przerobione! Z mamą mam kontakt jaki mam. Ojciec? Szkoda gadać, ale to nie ma nic do rzeczy” … 

Chcemy niewinnie. Po cichu. Z uśmiechem. Wygodnie. Bez konieczności konfrontowania się z agresją, wstydem, brzydotą, cieniem, poczuciem wyłamania i odpowiedzialnością. 

Rozkochujemy się w wyobrażeniach, bo takie idee niewinność kochają.
To takie idee, które tworzą piękne scenariusze o granicach stawianych bez słów, o emocjach oglądanych przez okulary, o związkach, w których bąki pachną bzem, o szefach, którzy jasno widzą nasze naturalne potencjały i o rodzinnym systemie, który tak naprawdę wcale nie ma na nas wpływu … bo „wszystko i tak jest kwestią pozytywnego nastawienia”.

…Kiedy dochodzimy do ściany w realizacji tych wspaniałych wyobrażeń, okazuje się, że jedyną drogą jest odpuścić niewinność. 
Bo niewinne może pozostać tylko dziecko. 
Świadomy swojej mocy, działający dorosły, będzie się musiał złapać za rękę z konsekwencjami, powiązaniami, odpowiedzialnością i wstydem. 
Inaczej się nie da…
Inaczej, to życie o którym myślisz, pozostanie tylko w kosmicznej przestrzeni planu. 

Granice, bez zintegrowanej agresji, zaprowadzą Cię w dwa miejsca:
w zdeformowaną tłumieniem przemoc, lub zagotowaną w środku ciała chorobę. 

Brak szczerości wobec własnych emocji, stworzy Twojego awatara, który będzie wklejał się w opinie i oczekiwania innych. 

„Jego wina!” … Palcem na wszystkich dookoła może wskazywać tylko ten, który siedzi w krzesełku do karmienia. 
To nie Ty? To przyjrzyj się co ten partner, ten związek Ci pokazuje …
O co Cię prosi? …
O co błaga Cię już po raz kolejny? 
Jak sobie w tym byciu służycie? 
Za kogo sobie stoicie? 

Odwaga? Bez wstydu, wrażliwości i ryzyka, jest tak nierealna, jak dinozaury w Puszczy Białowieskiej. Wizja brzmi całkiem ciekawie, ale to się po prostu nie wydarzy. Bo odwaga dzięki niepewnościom istnieje. Jej energia drga dzięki ognistemu sercu złapanemu za rękę z prawdą. A ta grzecznie ułożona nie jest…

Sukces, uprawia miłość z porażką, a świadomość przytula się z drogą Twojego rodu. 
Z mamą
Z tatą. 
Z Twoim porodem. 
Z poczęciem. 
Z wielopokoleniowym dynamikami, które grają w Tobie swoje własne melodie. 
Te najpiękniejsze i te najtrudniejsze. 
Stawiając Cię do takich a nie innych ścieżek, związków, relacji, prac i chorób. 

Ostatnio usłyszałam prośbę: „chciałabym popracować nad bliskością, ale możemy w to nie mieszać ani mamy ani taty?”.
„Szczerze? Nie da się” – odpowiedziałam. 

Bo Twoja bliskość do siebie i świata, zaczyna się od historii intymności rodziców. A opowieść ich historii, jest wielogłosem tych, którzy byli tu przed nimi. 
Potem jest poród… Jaki on był? 
Jaki był dla mamy, więc i jaki był dla  Ciebie? 
Gdzie wtedy był tata? 
Obok mamy, czy gdzieś daleko? 
Dalej ciało, pierś. Karmienie. 
Pierwotna droga miłości. 
Zgadza się. Wciąż mówimy o bliskości… a to wciąż za mało, by pokazać Ci całą złożoność tego tematu. 

Sama chyba rozumiesz, że tu się niewinnie nie da. W odcięciu od faktów i materii się nie da. Latające anioły nadziei na lepsze jutro, są oderwane od sfery działania. 

A sfera działania, to w symbolice tata.
Odpowiedzialność, to tata. 

I bez niej się nie da. Bo nieważne co o niej myślimy – z nią jest tak jak z grawitacją – istnieje, czy tego chcemy czy nie. 
Każda nasza decyzja, jest jak kamyk wrzucony do strumienia: zmienia… więcej, mniej, ale zawsze. 

Wiec nie uciekaj od prawdy – czasem brudnej i lepkiej. Nie uciekaj od bólu i wstydu. Bo życie w pełni wydarza się w miłym, niemiłym, ładnym i brzydkim. I kiedy sama ze sobą zdecydujesz, że interesuje Cię dorosłość – która czasem mówi „kurcze pieczone”, a czasem głośne „kurwa mać” – staniesz do życia, które przychodzi jako suma potencjałów i trudów, zamienionych w Twój własny system mocy. 

Marianna Gierszewska

Ślepa miłość

Idzie zawsze z ruchu: „ja za Ciebie”, „ja z miłości do Ciebie” – 
I burząc równowagę systemu – wraca z konsekwencjami. 

W mojej pracy z kobietami, bardzo często wychodzi temat mamy …
Bo mama pracuje w nas na bardzo wielu poziomach. 

I kiedy pytam, jak w trzech słowach opisałabyś swoją mamę, pojawiają się przymiotniki takie jak:
„smutna”,
„sama”,
„w jakimś żalu”,
„wiecznie potrzebująca”,
„zła”,
„bardzo samotna”, 
„niepoważna”,
„dziecinna”

Czy Ty możesz żyć w szczęściu, kiedy Twoja mama żyje w bólu?
Czy możesz pobierać z pełni, kiedy Twoja mama utknęła w żalu?
Czy wolno Ci do partnerstwa, kiedy Twoja mama jest sama? 
Czy wolno Ci do seksu, kiedy ona nie ma go od lat? 

Ślepa miłość nie pozwala. 
Z tej ślepej miłości, tak wiele kobiet, ląduje – dokładnie tak jak ich mama – w złości, w żalu, w cierpieniu i samotności.

Dlaczego?
ŻEBY ZBLIŻYĆ SIĘ DO MAMY…

To ruch mówiący: „mamo, ja z miłości do ciebie”, „mamo, ja taka jak Ty” – 
To tak zwana miłość nieświadoma. Która za wszelką cenę, pragnie odciążyć naszego rodzica. 

Skąd tu zaburzona równowaga? 
Ponieważ w hierarchii systemu rodzinnego, dziecko jest ZAWSZE niżej niż rodzic
(bo na świat przyszło po nim, z niego). 
I ponieważ jest niżej niż rodzic – nie jest w stanie go odciążyć.
A zawsze, kiedy będzie próbowało – będzie płaciło najwyższą cenę – własnego szczęścia. 

Dziecko, próbujące w jakikolwiek sposób odciążyć rodzica, staje w relacji na krzyż – zamienia rolę, stając się rodzicem swojego rodzica. Wtedy główne konsekwencje są dwie: 
– zburzony szacunek dziecko – rodzic (wejście w schemat parentyfikacji)
– brak możliwości bycia rodzicem dla swoich dzieci (bo przecież rodzicem już jesteś – swojego rodzica!) 

Kiedy próbujemy odciążyć rodzica, nie odciążamy nikogo. 
Rodzicowi zabieramy siłę, do poradzenia sobie z własnym tematem, 
A same ponosimy konsekwencję stawania nad rodzicem – jako jego rodzic. 

Wszystko co tu czytasz może w Tobie wywołać bunt. W gruncie rzeczy wcale by mnie to nie zdziwiło.
W końcu ślepa miłość, to temat niezwykle gloryfikowany w dzisiejszym społeczeństwie:
„Och, jaka wspaniała, pomocna córka”,
„Jakie wspierające dzieci”, 
„O, dzieci pomogły Ci spłacić długi”,
„Jak cudownie, że córka Cię zabrała na odwyk” … 

Pracuję z takimi „cudownymi córkami”, które nie stoją przy swoim partnerstwie, przy pięknych relacjach, przy sukcesie, pieniądzach, spełnieniu, szczęściu…
To „cudowne córki” które nie spotkają tych jakości, dopóki nie staną we właściwym dla siebie (jako dziecka swojego rodzica) miejscu. 

Dziecko jest za małe na ciężary swojego rodzica! 

Przyczepmy się tego długu … 
Kiedy spłacasz za rodzica dług, stajesz w miejscu rodzica. 
Społeczeństwo, owszem, przyklaśnie … a Ty będziesz czuła zmęczenie, wstyd i wkurw. 
(- lub jeśli stoisz mamie za partnera: poczucie obowiązku, bo ktoś w końcu „musi ratować rodzinę”)

I tu wracamy do początku tekstu. 

Bo kiedy słyszę ocenę:„Moja mama jest potrzebująca”,„Moja mama jest samotna” – to już wiadomo, że córka nie stoi na miejscu córki … Gdyby stała, nie pozwoliłaby sobie na taką ocenę mamy. Bo miałaby zaufanie do tego, że ta MAMA, jako osoba DOROSŁA, znajdzie takie czy inne narzędzia, by poradzić sobie z własnymi problemami, czy z samotnością. A jeśli nie? Miałaby SZACUNEK do jej wyborów. Do świadomych decyzji jej duszy i historii. 

Kiedy jako dziecko, lecisz na ratunek – dajesz sobie prawo do oceny („moja mama jest samotna, więc muszę jej pomóc”).
Dajesz sobie prawo, bo czujesz się wplątana w jakiś bałagan.
I próbując go dźwignąć za mamę – nie masz już siły. 
Ale nie odpuszczasz …. Bo właśnie tak działa ŚLEPA MIŁOŚĆ. 

Jak stoisz względem swojego rodzica? 
Jak na niego patrzysz? 
Czy czujesz się większa i mądrzejsza niż on? 

Weź sobie głęboki oddech i popatrz, co z miłości, dźwiga Twoje serce.

Marianna Gierszewska

Desperackie pragnienie komfortu

Żyjemy w desperackim czasie pragnienia komfortu. Chcemy za wszelką cenę, chcemy szybciej, chcemy ponad swoje siły, ponad określony w naszym życiu czas. 
Myślimy, że „więcej”, zapełni „mniej”, że jeśli gdzieś będziemy się nachapywać, 
może uda się zalepić głód z innego miejsca. 

Pusty żołądek nie najada się pełną buzią. 
Puste serce, nie najada się pełną głową. 

Żyjemy w czasie wygodnych prawd. Lubię na to mówić pół – prawdki. 
Takie pół – prawdki znajduje na social mediach … 
W wierzeniach o rzeczywistości spotykanych przeze mnie na warsztatach kobiet … 
W opiniach i przekonaniach społeczeństwa … 

Bo wygoda kusi. 
Zostawia z przyjemnym poczuciem, że może wszystko jakoś samo się rozwiąże. 
Że może na dobrą sprawę, my nie musimy robić nic. 
Takie już jest życie, taki jest los … 

Pół – prawdki na social mediach, mają jedno, bardzo konkretne zadanie:
powiedzieć coś mądrego, ale i dogodnego jednocześnie. Powiedzieć coś co zdefiniujemy jako „głębokie”, ale znów nie ZA głębokie, żeby ludzie się nie przestraszyli. Żeby klikało się tak, jak było zaplanowane. To wygodne prawdy, które podpowiadają jak:
„uspokoić się w 3 krokach”,
„jak kłócić się mądrze w pięciu”, 
„jak odnaleźć wewnętrzny spokój w 10 min”,
„jak skutecznie zmotywować się do pracy”, 
lub jak „radzić sobie z trudnymi emocjami” …

Ponieważ nikt nie sugeruje odwijania przyczyn, szukania blokad, zastojów i zatrzaskujących Cię wierzeń – bierzesz taką wygodną pół-prawdkę, bo przecież – jak wspominałam wcześniej: komfort i sterylność emocjonalna to znak rozpoznawalny naszych czasów… 
I dalej, tą pół – prawdkę wklejasz w swoje życie. Starasz się więc skorzystać z podanych pięciu rad, na mądre kłócenie: 
– stawiasz na jasną komunikację
– nie obwiniasz, mówiąc jedynie o swoich uczuciach i doświadczeniach 
– słuchasz i pozostajesz otwarta na drugą stronę
– kiedy czujesz, że zaczynasz się gotować, prosisz o przestrzeń i chwilę dla siebie
– szukasz wspólnego punktu widzenia, który umocniłby Wasze: RAZEM

Ale kiedy okazuje się, że to wciąż nie działa, mówisz: 
Bo on jest … 
Bo nasz związek jest … 
Bo w naszym przypadku to … 
Bo on mnie nie … 

Potem innym powtarzasz, że próbowałaś, ale niestety – „u Was tak łatwo się nie da, bo …”

Zostaje więc tak jak jest. Między Tobą a nim. Między Tobą a nią. 
Bo według wygodnej prawdy, zrobiłaś już wszystko. 
Według wygodnej prawdy, to wina pecha, losu i złego partnera. 
Według wygodnej prawdy nie masz wpływu na nic. 

Dotarcie do autentycznych odpowiedzi, zawsze wymaga pracy. Nie sterylnej, nie schludnej, nie higienicznej i wyjałowionej, ale w błocie, łzach, smarkach i piachu. Taka praca na prawdzie zawsze zada niewygodne pytania i bolesne znaki zapytania.

Bo prawda nie lubi komfortu. 
Ona w komforcie zamiera. 
Prawda lubi cień. 
Nie żywi się pierdzącą, różową tęczą. 
Na niej pasie się pół – prawdka. 

Więc zamiast przepychania szybkich rozwiązań, których niepomyślność zawsze zostanie uzasadniona i zepchnięta na coś lub na kogoś, przysiądź szczerze do zmiany. Zamiast nietrwałych skrótów, których niefortunnym zadaniem jest uleczyć smutny związek i kłótnie, zacznij pracę, która zaczyna się od pytań: 
Jak się w tym partnerstwie nawzajem widzicie? Jak się traktujecie? 
Jaką relację tworzyli Twoi rodzice? Na jaką patrzyłaś jako dziecko? 
Jak się mają związki w Twoim rodzie? Dużo tam przekraczanych granic? Dużo niezrozumienia? 
Co przeżyły kobiety w Twoim systemie? 
Niesiesz w sobie ich pokoleniowy gniew do mężczyzn, których kiedyś nie było, którzy zdradzili, zostawili, odeszli? …
Jak się masz z mamą? Jak Ci przy tacie? 
Jak się masz ze swoją kobiecością i seksualnością? 
Jak się masz ze swoim ciałem i spełnieniem? … 

Tak zaczynasz widzieć prawdę. 
„Jak mogłoby być”, zamieniasz na „jak jest”. 
Bo dopiero, kiedy pożegnasz iluzję, dotrzesz do źródła. 

Jaka jest Twoja wygodna prawda? 

Że po ślubie kończy się sielanka w związku?
Że pracy to nie trzeba lubić, bo praca ma dawać przede wszystkim stabilne wynagrodzenie?
Że na porządne pieniądze, trzeba się zaharować?
Że wszyscy mężczyźni są tacy sami, bo każdy Cię zdradził?
Że świat jest niesprawiedliwy i dlatego nie masz dobrego partnerstwa? 
Że wisi nad Tobą klątwa i dlatego znowu zachorowałaś? 
Że kobiety mają gorzej i dlatego jesteś niedoceniana w pracy? 
Że żadna para nie jest idealna i dlatego nad związkiem nie pracujecie?

Wygodne prawdy usprawiedliwiają, wytrącając Ci z rąk odpowiedzialność za własne życie. 
I dopóki tych pół – prawdek nie rozbroisz, dopóty będą przewodnimi kompasami Twojej rzeczywistości. 

Zasługujesz na zdrowie, piękne partnerstwo, miłość, wspaniałe macierzyństwo, bogactwo i spełnienie w pracy. Zasługujesz na swoją pełnie. Zasługujesz na szczęście. Zasługujesz na domknięcie starych schematów i nie Twoich ciężarów, które być może – na swoich plecach nosisz już od pokoleń. 

Zasługujesz na prawdę. 
Bezkompromisową.
Czasami trudną i bolesną. 
Ale prawdę. 
Bo tam, gdzie prawda, tam zaczyna się droga do zmiany. 
Pół – prawdka niespełnionego życia Ci nie zmieni. 
Ona je jedynie przypudruje. 

Marianna Gierszewska






Nasze Social Media