x

Granice do dzieci nie są wcale tak oczywiste jak do dorosłych.

Granice do dzieci nie są wcale tak oczywiste jak do dorosłych.
Jasnym jest, że każde dziecko potrzebuje mieć zorganizowaną strukturę norm, za którą odpowiada rodzic bądź inny opiekun.

Do dzieci nie idziemy jednak z tym samym komunikatem, z którym poszlibyśmy do dorosłego:
„- Jest mi przykro kiedy nie sprzątasz swojego pokoju, oczekuję że będziesz dbał o czystość w swojej przestrzeni.”
Może maluch burknie coś pod nosem i zacznie zbierać zabawki, a może pochwycony przez narastające emocje odpowie:
„nie będę! To mój pokój. Idź ode mnie!”, no to jazda!

Teraz my uruchomieni i defensywni powiemy: „nie mów tak do mnie, słyszysz?!
Jak nie posprzątasz pokoju to… xyz”…
No tak.

Bo przy dzieciach, bardziej od topornego komunikowania swoich oczekiwań, chodzi o wejście w ciekawość,
tak by zrozumieć motywacje, konflikty wewnętrzne i emocje naszego dziecka.

Jeśli przyjmiemy, że każde trudne zachowanie dziecka jest odpowiedzią na inny, a może wcześniejszy stresor, czy zwyczajnie trudną sytuacje (a być może nawet atmosferę w domu czy szkole) pojmiemy, że nie ma co się produkować… raczej należy się zaopiekować.

„Widzę, że nie chce ci się sprzątać pokoju… coś się stało?”
Być może, właśnie dziś dziecko niesprzątaniem swoich zabawek, przywołuje Cię, żebyś zrobił_a to z nim, bo potrzebuje twojej obecności.

„Ok, słyszę, że nie chcesz odrabiać matematyki. A jak było dziś na lekcji?”
„Nie lubisz szkoły… o kochanie! ja też niejeden raz tak mówiłam w twoim wieku.
Porozmawiamy o tym? Co Cię złości w związku ze szkołą?”

Tylko rodzic, który wysyła werbalny lub niewerbalny komunikat „rozumiem Cię i nie ma żadnego tematu, którego byś nie mógł przy mnie poruszyć. Możesz mi powiedzieć ipokazać wszystko” zbuduje relacje z dzieckiem.

Nie układ siły, bo to potrafi każdy dorosły… ale relacje.
Relacje do której dziś, jutro, za rok i dwadzieścia lat, dziecko (a kiedyś dorosły syn czy córka) siądzie z przyjemnością.

 

Zmiana przychodzi od wielkiej gotowości.

Gotowości do zostawienia tego, co jako sprawnie działająca maska, przynosiło korzyści.

Gotowości do przeformatowania planów i założeń, które miało się na temat swojej osoby i współtworzonych przez siebie relacji.

Gotowości do odejścia od miejsc, które z założenia miały być „tymi sycącymi”…
 

Wielka zmiana, to transformacja wszystkiego. Przede wszystkim, nas.

A kiedy rozkruszają się i rozłupują maski, stajemy do siebie a więc i do świata, inaczej.

Stajemy inaczej do potrzeb, do przestrzeni, do celów, do planów.

W tym jest ogromna różnica. Namacalna. Wyraźna. Widoczna.

 

Czego najbardziej boimy się w zmianie?

Zmiany.

Taki ot, paradoks.
 
Boimy się, że naprawdę cholera coś się zmieni i że w tej zmianie stracimy kontrolę nad tym, jacy „mieliśmy przecież być”.

Boimy się, że nam się przestanie zgadzać… że wyrzuci nas w tej zmianie gdzieś, gdzie z poziomu intelektu nie będziemy się mogli odnaleźć. „Co się właśnie stało?”, będzie pytała nas nasza biedna kalkulacja, która za wszelką cenę zawsze próbuje się chwytać logiki i racjonalnych wyjaśnień.
  
Wielka zmiana przychodzi do wielkiej gotowości.
  
Tak. A więc… Ufam prowadzeniu.

Ufam odpowiedziom.

Ufam intuicji.

I ufam turbulencjom.

Ufam temu co przychodzi, także nieżyczeniowo.

Ufam swojemu wnętrzu i wszystkim kawałeczkom mnie samej, które chcą dla mnie Z D R O W O.

   

Praca ze sobą się nie kończy…

Nie dlatego, że niezależnie od tego ile byś nie zrobiła i tak nic się nie zmieni i nie dlatego, że tak czy siak będziesz odtwarzać swoje dziecięce traumy, ale dlatego, że CAŁE ŻYCIE będziesz poszerzać swoją świadomość i widzenie.
 

Nigdy nie będzie Cię już szarpało w emocjach w ten sam sposób, co zanim zaczęłaś swoją drogę gojenia.
Nigdy nie będziesz już „z automatu” wchodziła w swoje pierwotne, dziecięce zapisy.
Nigdy nie będziesz już zarządzana przez traumy, które masz oswojone, nazwane i przeżyte…
 

Ale tak, czasem jakiś stary głos Cię zawoła…
Czasem, wybije jakieś „niedoczyszczone” miejsce w Tobie…
A czasem okaże się, że do tego samego tematu (np. rany odrzucenia / wyrażania / granic / własnej autonomii ) trzeba stanąć po wielokroć, bo TYLE tam było…
 

Czas jest w naszym procesie gojenia przyjacielem.
Czas i nasz własny wkład.
Nieważne, czy chodzisz na trzy rodzaje terapii, ważne czy siadasz do codziennych zadań i ćwiczeń… ważne, czy przeżywasz swoje życie świadomie czy „na pałę” i ważne czy łapiesz ze sobą cykliczny kontakt: na poziomie ciała i emocji.
To dobrze wykorzystany czas zmienia nasze wzorce.
To „dupogodziny” zmieniają automatyczne ustawienia, które zapisały się w nas już na poziomie życia dziecięcego.
 

I to trwa…
Ile?
Wierzę, że w taki czy inny sposób, całe życie.
Całe życie „doczyszczasz”…
Z coraz to innych poziomów świadomości…
Poznajesz siebie, swoje zdrowie, swoją świadomość – całe życie…

Bo kiedy nie ufamy sobie, nie możemy, nic.

Powiedzieć… bywa trudno.
Powiedzieć „stop”, powiedzieć „dość”, powiedzieć „nie zgadzam się”,
powiedzieć „byliśmy umówieni inaczej”…

Jest trudno tym bardziej im więcej ewentualnych wersji przebiegu rozmowy tworzymy w głowie.
Zalewamy się tymi myślami i teoretycznymi scenariuszami.
Wkręcamy się jak włosy w suszarkę i, zanim się obejrzymy, nie wiemy jak z tego wyjść.

Lądujemy, jeszcze przed otwarciem buzi,
ze spoconymi dłońmi i kołataniem serca,
przygnieceni wszystkim tym, co według naszej głowy, może się wydarzyć i …
wycofujemy się.

Tak często, właśnie w tym momencie się wycofujemy.

„Powiem następnym razem”…
„Załatwię to potem”…
„Jeśli nie dotrzyma umowy jeszcze raz, wtedy z nią pogadam”…
Negocjujemy ze sobą.

Nie my, dorośli.
Ale my, mali.
Tak naprawdę, bardzo mali…

My którzy boimy się, że zaplątamy się w słowach i we własnym przekazie.
My, którzy boimy się, że wprowadzimy niezręczność do relacji.
My, którzy boimy się, że ktoś nas przestanie lubić, kochać, chcieć.
I wreszcie, że w konsekwencji, we własnych oczach, będziemy „nikim”…

Autentyczność wyrażania staje się zagrażająca, jeśli na szali stoi nasze poczucie własnej wartości.

Jaka jest recepta na mówienie?
To pytanie, pada często.
I ja, dam Wam najprostszą a przy tym najbardziej niewygodną z możliwych odpowiedź.
Mówić.
Po prostu. Mówić. Nie liczyć do 10 i nie myśleć nad możliwymi rozwinięciami dialogu.

Po prostu, mów.
Tak, z tą niezręcznością…
Tak, z tą pikawą…
Tak, ze spoconymi dłońmi…
Tak, z niepewnością…
Tak, z nieskładnie poukładanym zdaniami…

Mów.
Po prostu mów.
I uwierz mi, że nieważne jak to wyjdzie, podziękuje Ci za to całe Twoje ciało, Twoje emocje i Twój duch.
Podziękuje Ci za to ta mała mieszkająca w Tobie.
Podziękuje Ci za to i ta dorosła, bo będzie wiedziała, że jesteś. Dostępna i reagująca.
Nie tylko gadasz, że jesteś, ale naprawdę – JESTEŚ!

Bo kiedy nie ufamy sobie, nie możemy, nic.

Obrazek posiada pusty atrybut alt; plik o nazwie Premiera-najnowszego-kursu-Marianny-Gierszewskiej-4-1024x576.png

„Odpowiedź masz tylko Ty”

„A jak z tego wyjść?”
„A jak zmienić skrypty?”
„A jak zacząć pracować z emocjami?”

Pytamy, pytamy…
I najczęściej?
Nie jesteśmy zainteresowani odpowiedzią.
Nie chcemy jej słyszeć.
Gdybyśmy usłyszeli, tak naprawdę, musielibyśmy
wziąć odpowiedzialność za swój kolejny ruch – lub bezruch.
Musielibyśmy wziąć odpowiedzialność za „robię”, albo „zaniecham”.

Dlatego wolimy utykać na poziomie
WIECZNEGO, NIEKOŃCZĄCEGO się pytania:
„Jak…???”

Wolimy robić z siebie w tym nieustająco bezradnych,
nieustająco pasywnych, nieustająco niezdarnych.
A pod tym? „Może ktoś mi powie i będzie dorosły za mnie.
Jak nie zadziała to co doradził, zwalę, albo wpiszę do pamiętnika,
że jestem przypadkiem beznadziejnym.”

Nikt za Ciebie nie rozpocznie.
Nikt za Ciebie nie ruszy.
Nikt za Ciebie nie powie „cholera, chce!”

Nikt za Ciebie nie zdecyduje.
Nikt za Ciebie nie wejdzie na tą ścieżkę.
I nikt nie będzie wiedział lepiej, czego potrzebujesz.

To wszystko w Twoich rękach.
W Twoich kompetencjach.

Zamiast więc szarpać innych za nogawki,
najpierw zapytaj siebie: „czy na pewno chce zmiany?”…
Praca z wieloma pokazała mi już i udowodniła,
że kiedy ktoś jest gotów na transformacje:
nie czeka, aż ktoś podpowie…
nie czeka, aż ktoś wskaże palcem…

Działa!
Rusza!
Szuka!
Sprawdza!

Tym jest właśnie dorosłość w swojej esencji:
odpowiedzialnością za siebie.

I tak jest zawsze właściwie.

Wciąż czekające dziecko…

Ile Ciebie czeka na inną mamę i innego tatę?
Ile Ciebie czeka na inne zakończenie przeszłych historii?
Ile Ciebie czeka na inną reakcje, w tym czym z opiekunem dzielisz się, dziś…
Ile Ciebie czeka?
Ile jest tej małej, tego małego, w zatrzymaniu, na wysoko uniesionej klatce piersiowej na wdechu…
w czekaniu, oczekiwaniu, liczeniu na…

Ile Ciebie zabranego ze swojego życia, do czekania?
Którą raną nie możesz się tu zaopiekować?
Którą ranę raz za razem otwierasz i pozwalasz w niej jątrzyć innym?

Odrzucenie?
Porzucenie?
Zdradę?
Niesprawiedliwość?
Upokorzenie?

Ile jeszcze musi się zdarzyć, byś się przy tym zatrzymał i zatrzymała?
To miejsca w Tobie, które potrzebują opieki.

Rodzic, na jakiego czeka w Tobie głodna, dziecięca część, nie wróci.
Jesteś Ty i Twoja odpowiedzialność za własne gojenie…
albo za odtwarzanie w kółko,
w kółko,
w kółko,
w kółko
głębokiego, przejmującego zawodu.
Na wielu poziomach i przy wielu ludziach.

Bo każda rana zajmuje bólem, wiele.

Nasze rany gadają

Mówią, dosłownie. 
Plączą się i tułają w naszych codziennych rozmowach…

Duże słowa, 
duże zarzuty, 
duże lęki…


„Dlaczego Ty zawsze…”;
„Nigdy mnie nie widzisz!”; 
„Gdybyś mnie kochała, to…”;
„Gdzie idziesz, z kim i o której będziesz?”;
„Nie mogę już, wszystkim coś, wszyscy czegoś wiecznie chcą!”;
„A jeśli on jej powie coś na mój temat?”;
„Teraz im wszystkim pokaże!”…

Nie potrzeba wielkich kłótni i wojen ze światem. 
Te największe już w nas trwają. 


Zmagamy się, szukając dróg, sposobów i strategii na przeżycie w ciągłym, głębokim poczuciu:
porzucenia, 
odrzucenia, 
zdrady, 
upokorzenia, 
niesprawiedliwości.

I jak Ci ta strategia idzie? 
Jak się trzyma ten domek z kart? 
Czego się trzymasz, żeby przetrwać? 
Naddawania? Tak, by zasłużyć na miłość? 
Kontroli? Tak, by nikt już nie zranił? 
Galopu osiągania? Tak, by nikt już nie upokorzył?

Czy to nie męczące? 
Trwać, zamiast być…

Zaproszenie na cykl spotkań online.

Jak świat, próbuje Cię postawić do mówienia?

Głośnym sąsiadem?
Zagubionymi dokumentami w urzędzie?
W kółko przestawiającym godzinę nauczycielem angielskiego?
Zapominającym o wszystkim partnerem?
Krzykliwą partnerką?

Długo potrafimy uciekać, zanim powiemy „STOP”.
A świat, długo potrafi przypominać…
Wymuszać reakcje.

My tego nie widzimy.
Nie widzimy, że nas ten głośny sąsiad z martwego mówienia wyciąga.
Że Ci wszyscy: złośliwi, krzykliwi, punktujący, chcący w kółko więcej i więcej – przychodzą wydobyć z nas głos.

„Toksyczny”, „wampir”, „wysysacz”, krzyczymy.
Dużo tego teraz… w sercu przewracam na to oczami i pytam:
A GDZIE TY W TYM JESTEŚ?
Odzywasz się?
Mówisz, że nie chcesz już rozmawiać?
… czy 2h słuchasz, do czerwoności ucha, a potem jedziesz kolejne 2 dni do męża, że to „wampir energetyczny, który nawet nie zapytał jak się mam!!!”…
A jak dzwoni po raz kolejny?
Odbierasz!
I jazda od nowa…
Albo unikasz tydzień, dwa, cztery, a jak w końcu dochodzi do konfrontacji, mówisz:
„Nie, nic się nie stało. Dużo pracy miałam.”..

Nasze strategie na nie-mówienie są nam znane od dzieciństwa.
Nie-mówienie znamy dobrze.
Prawie tak jak i nie-miłość.

I jakie te relacje?
Lekkie?
Czy grzecznościowe / wkurwiające / marne / za bliskie / wykańczające / ciche / wysysające?

Dorosły, wyjść do ludzi i świata może wtedy, kiedy MÓWI.






Nasze Social Media